Wiedział, że kraj po walkach w 1863 i 64 roku wyludniony, że wielu zginęło na polach bitew lub w więzieniach, więcej jeszcze, jak ojca jego, dziadka, jak całą ich gromadę, rząd rosyjski wyrwał z domu rodzinnego, z ziemi ojczystej — rzucił w obce zimne kraje Azji. Ale tam w kraju dorasta młodzież, jego rówieśnicy. Co oni czują? myślą? Czy przygotowują się, jak ich ojcowie, do nowej walki, aby od tego wroga, co teraz został zwycięskim, ojczyznę oswobodzić? Młody Konrad pragnie wracać na ziemię rodzinną, stanąć razem z tysiącami rówieśników w jednym szeregu — do pracy.
W Tomsku wśród młodzieży polskiej — zaprzyjaźnił się z dwoma rówieśnikami: Stanisławem Witkiewiczem i Władysławem Kozłowskim.
Chłopcy pomagali sobie w nauce, czytywali razem, pożyczali sobie książki. Konrad w tej gromadce był jakby kierownikiem, obaj towarzysze nie tylko go kochali, ale wierzyli mu i słuchali we wszystkim.
Mimo tej przyjaźni Konrad czuł się smutny i opuszczony; tęsknota do kraju rosła. Często wybiegał za miasto na wysoki brzeg rzeki, godzinami wpatrywał się w dal, ku zachodowi, ku stronie rodzinnej, śpiewając piosnkę własnego pomysłu:
Na zachód, na zachód — tam myśl moja goni, tam serce me rwie się — tam moje zamiary.
Na zachód, na zachód — tam stanę do broni.
Tam dla nas zwycięstwo — tam dla nas sztandary.
Tęsknota wreszcie staje się tak mocną, tak nieprzezwyciężoną, że chłopiec postanawia wrócić do kraju.
Zamiar to niełatwy dla szesnastoletniego chłopca. Droga daleka, trudna. Gdyby nawet mu sił i wytrwałości starczyło, trzeba było mieć pieniędzy choć trochę. Konrad nie zważa na to, że będzie musiał w drodze przymierać głodem, byle jeno dostać się jak najprędzej do Polski. Układa sobie, że zbierze 25 rubli na drogę, resztę będzie dorabiał w czasie podróży, najmując się jako robotnik na statkach, kolejach, po miastach. Myślą o tej podróży przejęty, zaczyna zbierać grosze. Nie mogąc znaleźć innego zarobku, robi papierosy na sprzedaż, zbiera orzechy cedrowe i sprzedaje je na targu, robi oszczędności na jedzeniu, a chociaż suma zebrana w ten sposób jest bardzo mała, nie powstrzymuje go to jednak.
Nie powstrzymuje go nawet myśl, że rozstać się musi z rodzicami na długo, może na zawsze, bo ojciec miał do zgonu zostać na Syberii.
Ma silną, wytrwałą wolę, aby plan powrotu do kraju do skutku doprowadzić. Boi się tylko przeszkód ze strony rodziców; wie, że rodzice będą się lękali puścić go w drogę daleką samego, bez grosza prawie — toteż przygotowania robi w tajemnicy.
Dopuszcza do sekretu tylko Stanisława Witkiewicza, który postanawia towarzyszyć przyjacielowi. Wrócą razem do Polski. Chłopcy chcieli wyruszyć w drogę w lutym 1868 roku. Rodzice Konrada przypadkiem dowiedzieli się o tym zamiarze. Nie zabraniali mu, prosili tylko, aby zaczekał do wiosny: rzeki odmarzną, statki będą po nich chodziły i ułatwią podróż.
Jakoż na wiosnę 1868 roku Konrad pożegnał rodziców; z przyjacielem i kilku starszymi osobami ruszył na zachód, do Polski.
Droga była długa, zatrzymywał się kilka razy w drodze, zaledwie w październiku stanął w Warszawie, której dotąd nie znał, lecz do której tęsknił, o której marzył.
Tu w Warszawie, spotykając rówieśników, zrozumiał dopiero, jak mało umie; chciał jak inni młodzieńcy w tym wieku chodzić do Szkoły Głównej (uniwersytetu), lecz przekonał się, że nie mógłby zdać egzaminu do II klasy, a może i do I. A jednak nie zniechęcił się tym — postanowił sobie tego, czego inni chłopcy przez osiem lat z pomocą nauczycieli się uczyli, nauczyć się samemu w ciągu dwóch lat. Na opłatę nauczyciela nie miał pieniędzy, mógł zaledwie kupić stare książki szkolne, aby podług nich przechodzić kurs. Uczył się po osiem godzin dziennie, a jednocześnie pracował zarobkowo, aby miał z czego żyć.
Rodzice, odejmując sobie od ust, przysyłali mu trochę pieniędzy; dziękował im za nie, lecz było mu ciężko przyjmować je, wiedział, jak tam u nich w Tomsku trudno było o każdy grosz.
Dawał tedy lekcje licho płatne, często cierpiał niedostatek.
Chociaż w 1870 roku wszystko było tańsze, ale sami rozumiecie, jaka to mała suma. Z innego listu dowiadujemy się, że obiady jada rzadko, zastępuje mu obiad herbata z Chlebem, do którego czasem dokupuje kawałek sera lub słoniny.
Wreszcie w 1872 roku w czerwcu zdaje egzamin i wstępuje do uniwersytetu.
Przez te lata pracy ciężkiej — pisuje często i szczerze do rodziców, opisuje im nie tylko, co robi, jak pracuje, ale i to, co myśli. Mówi im, jakim pragnąłby być: chce być szczerym, nikomu nie pochlebiać; oszczędnym, ale nie skąpym; dla pieniędzy nie wyrzekać się śmiałości, nie wyrzekać się śmiałości wypowiedzenia swego zdania, postąpienia podług myśli. Obiecuje nie dawać nigdy słowa, gdy nie jest pewnym, że go dotrzymać zdoła, więcej robić niż mówić. O Polsce pisze, że mylą się ci, co mówią, że Polska w grobie, bo wtedy trzeba by było cudu, aby odżyła. Polska jest żywa w nas samych, W naszych uczuciach, myślach i czynach.
Takie sprawy zajmowały młodego chłopca.
Po ukończeniu uniwersytetu wyjechał na lato na wieś. Cieszył się bardzo, że pozna polską wieś, polski lud. Wdawszy się w rozmowy z dziećmi i starszymi, z przerażeniem przekonał się, że ten lud polski ciemny jest, tak mało wie, umie, rozumie, co się na świecie, co się w kraju dzieje — dowiedział się, że w całej wsi nikt prawie czytać nie umie. Skąd tedy mogliby wiedzieć to, co inni z książek, z gazet wyczytać mogą? Od nauczyciela też niczego się nauczyć nie mogli, bo szkoły we wsi nie było, nie było jej i w sąsiedniej wiosce, a chociaż była szkoła o 5 wiorst, to w tej szkole był nauczyciel Rosjanin, który po rosyjsku do dzieci mówił, więc go nie rozumiały, po rosyjsku je czytać uczył, a opowiadał o rzeczach obcych i niemiłych: o Rosji, o cesarzu rosyjskim i o tym, jak to Polacy powinni tego cesarza słuchać, gdy ten cesarz każe rzucić na rozkaz swoją religię, swoją mowę. A uczyć poza szkołą, po polsku nikomu nie wolno, policja rosyjska pilnuje, czy kto dzieci polskich nie uczy po polsku — gdy taką naukę wyśledzi — karze nauczyciela więzieniem, a nawet za karę wysyła z kraju rodzinnego — do Rosji. Cóż robić? zgodzić się z losem? powiedzieć sobie „trudno, nic nie poradzę”, „niech dzieci polskie będą ciemne lub zniszczone”? Konrad Prószyński był mocny, nie zniechęcał się, stanął do walki z wolą carską, w obronie dzieci polskich, ludu polskiego. Myślał nad tym tak długo, aż wymyślił sposób.
Na wielkiej ścianie spichrza zaczął malować abecadło — tego mu nikt nie mógł zabronić. Spichrz był przy drodze, ludzie, przechodząc, stawali, patrzyli, co ten pan na drabinie maluje, pytali, a on im tłumaczył kolejno: „a, b, c…” Potem „ba, be, bo” itd. Na ścianie spichrza powstał elementarz, ludzie we wsi uczyli się czytać.
Odtąd myśl Konrada Prószyńskiego zwróciła się do pracy nad elementarzem; pisał, poprawiał, obmyślał, drukował coraz nowe elementarze, a coraz lepsze. Ułożył na wielkim papierze elementarz ścienny, potem maleńką książeczkę, aż wreszcie w 1879 roku wydał Obrazkową nauką czytania i pisania, z której bez nauczyciela samouk czytać i pisać może się nauczyć. Gdy ten elementarz oglądali nauczyciele angielscy, którzy znali wszystkie elementarze na świecie, ogłosili, że z elementarza takiego najłatwiej można nauczyć się czytać. Ale nie wiedzieli oni, jak ten elementarz powstał, że tym elementarzem — Konrad Prószyński — zwyciężył wolę carską, że dzięki temu elementarzowi dzieci polskie, którym zabrano szkołę polską, polskiego nauczyciela, uczyły się jednak czytać. Że uczyło się czytać z niego tysiące dorosłych ludzi, którzy za dziecinnych lat do szkoły nie chodzili. A gdy Kazimierz Promyk nauczył ludzi czytać — chciał im dać łatwą książkę, łatwą gazetę.
Był przecież nauczycielem, przebywając z dziećmi, objaśniając im rzeczy nieznane, przywykł mówić prosto, zrozumiale — tym prostym językiem pisał wiele, wiele książek; tym prostym językiem pisał „Gazetę Świąteczną” tak, aby każdy mógł ją zrozumieć. Był Promykiem światła, co do ciemnych chat przenika.
Na Powązkach (kwatera 68. I) jest grób Konrada Prószyńskiego — zobaczyć na nim można chłopa polskiego, czytającego gazetę. Ten, który spoczywa pod ziemią — uczył lud polski czytać.