Z dna nędzy – cz.4 – Dzieci więzienne

Dzieci więzienne

Głos dziecinny w Ratuszu!

Z przerażeniem usłyszałam pierwszy raz i głos dziecka, i tupot nóżek dziecinnych na korytarzu więziennym. A przecież tyle dzieci w różnym wieku od niemowląt do podlotków przesuwa się przez areszt policyjny. Jest on bowiem i domem wychowawczym dla dzieci lumpenproletariatu. Wiele kobiet odsiadując karę policyjną zabiera ze sobą do Ratusza niemowlęta u piersi lub starsze dzieci, których nie ma gdzie, nie ma przy kim pozostawić. Nie rozumieją one, że życie ratuszowe, jego atmosfera, obrazy, rozmowy to coś, od czego należałoby dziecko za wszelką cenę uchronić, nawet wtedy, gdy dla niego obrazy ratuszowego życia niewiele się różnią od wspomnień życia domowego. Dziwne — te dzieci w więzieniu są ciche i milczące. Słyszałam często płacz niemowląt, rozmów jednak dziecinnych, gwarzenia, śmiechu dziecinnego nie słyszałam nigdy.

Oprócz dzieci, które towarzyszą matkom, spotyka się i dzieci samotne, dzieci opuszczone przez rodziców, osierocone, bez papierów itp.

Przez tydzień przebywała w areszcie dziewczynka dwunastoletnia, aresztowana na granicy, gdzie ją rodzice pozostawili, wędrując w świat. Odstawiono ją do Warszawy, jako do miejsca urodzenia, a do czasu odszukania rodziny zostawiono w ratuszowym areszcie. Dziecko na szczęście zabrały polityczne do swej celi (zwykle pomieszcza się takie dzieci w celi IV) i otoczyły opieką tak poczciwą i serdeczną, że „nigdy i nigdzie nie było jej tak dobrze”. Poprzednio była w służbie w jakimś zajeździe, z Ratusza wziął ją ktoś z rodziny. Czy też dziecku temu u krewnych,, na swobodzie — życie da coś więcej niż to, co mógł mu dać areszt?

Do dzieci zaliczyć muszę matkę-dziecko, dziewczynkę piętnastoletnią, odesłaną do aresztu z przytułku położniczego, gdzie przechodziła połóg. Nieletnią oddano następnie pod opiekę policji, która ze swej strony odstawić ją miała do rodziców. W Ratuszu siedziała, czekając na etap.

Żydóweczkę z małej mieściny w Kieleckiem oddano do Warszawy do służby. Tu syn gospodarza zgwałcił ją. Trudno nam było porozumieć się z nią, gdyż mówiła prawie wyłącznie żargonem, w ogóle zaś była mało rozwinięta albo nawet zidiociała wskutek ostatniego przejścia. Tego, co przeżyła, zdawała się nie rozumieć zupełnie, nie czuła ani wielkości, ani powagi, ani grozy przeżytych chwil. Nie trzeba chyba nawet zaznaczać, że uczuć macierzyńskich nie miała zupełnie. Narzekała tylko na jedno, że piersi ją bolą. Piersi te bardzo nabrzmiałe, silnie rozwinięte, karykaturalnie wyglądały przy dziecinnej postaci. Zawsze cicha, bezmyślna, na nic się nigdy nie skarżyła, o nic nie upominała, o nic nie prosiła. Dwa razy tylko widziałam twarz jej rozjaśnioną uśmiechem: raz, gdy dostała grzebień, aby mogła doprowadzić do porządku swoją wielką, roztarganą czuprynę (lusterko przyjęła obojętnie). Drugi raz, gdy dostała 50 kopiejek na drogę. Wszystkie aresztantki, młode czy stare, otaczały ją specjalną opieką. Wszystkie czuły w niej pokrzywdzone dziecko. Nawet antysemityzm w tym wypadku przycichł zupełnie. Zwracały się do niej z serdecznym współczuciem. Jednocześnie z wszystkich ust padały gromy na głowę nieznanego krzywdziciela.

Inna dziewczynka, dziecko nieledwie (szesnastoletnia), po sztucznym poronieniu leżała w szpitalu, skąd na żądanie matki policja ją zabrała, aby odstawić nieletnią pod dach rodzicielski. Dziewczyna była jeszcze chora, miała ciągły krwotok i wchodzenie na wysoką pryczę wzmagało męczące ją ciągłe boleści. Mimo takiego stanu w oznaczonym dniu poszła na etap. Śliczne, delikatne, ciche, nieśmiałe dziecko, za najmniejszą przysługę, za dobre słowo dziękowała smutnymi, zmęczonymi oczami. Miała na sobie karakułowy żakiet, jedwabną bluzkę i w kieszeni 3 kop. na drogę, 3 kop., o których mówiła: „mam trochę pieniędzy na drogę.”

Przez kilka tylko godzin były w ratuszowym areszcie (przeniesione zaraz do więzienia przy ulicy Spokojnej) młode dziewczynki żydowskie, aresztowane w tajnym domu publicznym. Rano zbudziła nas starsza Żydówka prostytutka, prosząc o radę dla świeżo przyprowadzonych do aresztu dziewcząt, „porządnych dzieci”, które nie wiedzą, za co je aresztowano. Z rozmowy z nimi rzeczywiście zdawało się, że z wyjątkiem jednej, reszta to nie rozumiejące jeszcze życia dzieci, pchnięte przez rodziców czy starszych na dno. Zdawały się nie rozumieć jeszcze ani swego życia, ani swego położenia, ani czego od nich chcą, czym one względem społeczeństwa zawiniły. Na myśl im, ma się rozumieć, przyjść nie mogło, aby odwrócić pytanie: z obwinionych przez społeczeństwo — stanąć w roli oskarżających za swą krzywdę. Posłano te dzieci do więzienia na Spokojną. Dłuższy pobyt w areszcie policyjnym dokończy na pewno ich wychowania.