W 1910 roku Amundsen na dawnym okręcie Nansena — „Framie”, wyprawił się ponownie na Ocean Południowy, dn. 17 grudnia 1911 roku dosięgną! bieguna południowego, o czym w miesiąc później przekonał się naocznie kierownik angielskiej wyprawy biegunowej, kapitan Scott, znalazłszy na biegunie namiot, nad którym powiewał sztandar norweski. Dzięki doskonale wyznaczonej drodze Amundsen, nie błądząc, nie zbaczając z drogi, nie chybiając żadnego z pozostawionych składów żywności, dn. 25 stycznia 1912 roku powrócił do oczekujących go towarzyszy. Podróż ta to nie tylko podziwu godny czyn odwagi, sprawności ludzkiej, ale i wielka zdobycz naukowa, poznanie olbrzymiego lądu Antarktydy, szóstej części świata.
Lat kilka spędza Amundsen w cichym pięknym domku drewnianym nad fiordem Oslo (dawna Chrystiania, stolica Norwegii), lecz myśl o „niedostępnym”, nieosiągniętym biegunie północnym nie daje mu ¡spokoju.
Jeszcze w czasie wojny Amundsen projektuje podróż do bieguna północnego z pomocą aeroplanów; przepłynąwszy do brzegów północnych Alaski, chciał stamtąd (z No-me) przedsięwziąć dalszą podróż powietrzem. Gdy próbne loty nie udały się, powrócił do Norwegii. Nie zaniechał jednak dalszych projektów i starań o ich urzeczywistnienie.
Organizowana przez Amundsena (w 1923 roku) wyprawa miała taki plan: celem jej był przelot nad biegunem dla wytknięcia najkrótszego szlaku powietrznego między Starym i Nowym Światem, zbadanie okolic arktycznych (tym dziełem kierować miał uczeń Amundsena Hammer) oraz odszukanie dwóch zaginionych statków norweskich. Podróż miała się odbyć na hydroplanach specjalnie zbudowanych, zaopatrzonych w koła do lądowania i w narty, tak iżby mogły siadać zarówno na wodzie, jak lądować na ziemi i śniegu. Amundsen miał wylecieć z jednego z północnych punktów Alaski i dążyć przez biegun ku Szpic-bergowi, jednocześnie drugi hydroplan miał lecieć w kierunku odwrotnym.
Rządy Norwegii, Stanów Zjednoczonych i Włoch obiecały przyjść z pomocą znakomitemu podróżnikowi, aby mógł projekty iswe wykonać.
W 1924 roku wyprawa jednak nie doszła do skutku, nie bez politycznych przyczyn.
Stany Zjednoczone pomoc swoją w ostatniej prawie chwili cofnęły. Włochy zarządały natychmiastowej wypłaty za budowę aparatów i postawiły żądanie, aby lotnik włoski biorący udział w wyprawie leciał pod sztandarem włoskim i nie podlegał rozkazom Amundsena.
Amundsen jednak nie tracił ani energii, ani wiary w możliwość, nawet konieczność doprowadzenia do skutku swego przedsięwzięcia. Zdobywał fundusze, czynił dalsze przygotowania, odkładając lot na rok następny, to jest na wiosnę 1925 roku.
Centralnym punktem dla przygotowań był nadal Szpic-berg, dokąd statki norweskie „Fram” i „Hobby” w kwietniu jeszcze przewiozły dwa wodnopłatowce, na których Amundsen i jego towarzysze mieli udać się w podróż.
Amundsen sam kierował wszystkimi przygotowaniami. Wytrawny znawca okolic podbiegunowych znał lepiej niż ktokolwiek inny całą trudność przedsięwzięcia i wiedział, jak w tych warunkach każdy drobiazg może zaważyć na losach wyprawy. Toteż nie tylko obmyślił wszystkie szczegóły, dotknął zda się każdej śrubki, każdego drutu; wszystko musiało być wypróbowane, aby w drodze spotkać jak najmniej niespodzianek, wszystko musiało być nowe, w dobrym gatunku — wynikiem wyprawy miało być przecież poznanie ostatniej nieznanej cząstki kuli ziemskiej, ale co ważniejsza, położenie podwalin pod stworzenie najkrótszej, kilkodniowej zaledwie drogi między Europą a Japonią i Chinami — połączenie dwóch światów, które wielkie przestrzenie wód od milionów lat dzielą.
Wyprawa zaopatrzona była w szereg najlepszych instrumentów naukowych dla robienia odpowiednich obserwacyj i pomiarów, posiadała doskonałe aparaty fotograficzne i taśmy filmowe (dzięki którym zrobiono wielką liczbę zdjęć fotograficznych i filmowych).
Wydatną pomoc materialną dał wyprawie amerykański uczony geolog i lotnik Ellsworth (około 400 000 dolarów).
Ellsworth brał osobiście udział w wyprawie.
Załogę stanowiło trzech lotników i trzech obserwatorów, prócz Amundsena i Ellswortha, trzech Norwegów i Niemiec (mechanik lotniczy).
Wyprawa leciała pod flagą norweską, a król norweski polecił Amundsenowi objąć w posiadanie Norwegii nowo odkryte ziemie i zatknąć na nich chorągiew norweską.
W pierwszych dniach maja roku bieżącego już wszystko było gotowe, czekano wskazówek meteorologów, kiedy spodziewać się można kilkodniowej pogody w okolicach podbiegunowych. W połowie maja stacje meteorologiczne na północy przepowiadały piękną pogodę i ciepło, dochodzące do 15° mrozu na czas około 20 maja. Jakoż rzeczywiście d. 18 maja niebo wypogodziło się, a ranek d. 20 był tak piękny, że po porozumieniu między Amundsenem, Ellswor-them i lotnikami postanowiono tegoż dnia rozpocząć podróż, przy czym proszono obecnych dziennikarzy, aby wiadomości. podali dopiero po kilkunastu godzinach, w ciągu których Amundsen mógłby dosięgnąć bieguna.
Jako punkt startowania wybrano Zatokę Kingsbay (bo stan lodu na wybrzeżu bardziej północnym był niedogodny), w Kingsbay powierzchnia lodu w fiordzie była doskonale gładka, pokryta świeżym śniegiem, co ułatwiło nabieranie benzyny. Początkowo wyprawa miała zabrać z sobą aparat telegrafu bez drutu, przyrządy stacji nadawczej. W ostatniej dopiero chwili wyrzekł się Amundsen tego aparatu, aiby móc zabrać więcej benzyny. Trudno przesądzać, co do wyprawy było ważniejsze. Około godziny drugiej po południu skończyło się ładowanie benzyny, a ponieważ wszystkie inne przygotowania były już poprzedniego dnia ukończone, wniesiono już tylko ręczne drobne osobiste pakunki Amundsena i pięciu jego towarzyszy.
Cała ludność Kingsbay, około trzystu osób, zebrała się na brzegu, aby być świadkami odlotu.
Amundsen, żegnając się, wspominał chwilę, gdy pieszo dochodził do bieguna południowego, pchając przed sobą sanki. Czyż można wątpić, iż dziś, siedząc wygodnie w aeroplanie, poruszanym siłą 700 koni — musi mieć jak najlepsze nadzieje.
Ellsworth zapewniał zebranych, że do lotu nad biegunem pchało go nie pragnienie przeżycia wielkiego wrażenia, lecz chęć współdziałania w wielkim odkryciu, które mieć będzie poważne następstwa dla wszystkich mieszkań-
ców ziemi.
Aparat z Amundsenem uniósł się najpierw. W 4 minuty później uleciał i Ellsworth. Aparaty równo, lekko i gładko podniosły się w górę i wkrótce na błękitnym tle nieba pogodnego zniknęły z oczu pozostałych na lądzie ludzi.
Dwa statki norweskie posunęły się ku północy, aby tam u brzegów północnych koło Wyspy Duńskiej i Amsterdamskiej oczekiwać powrotu podróżników.