Ogrodnik – cudotwórca

Ogrodnik

Cudotwórcą, czarodziejem nazywają w Ameryce jed­nego z jej synów — robotnika nazwiskiem Burbenk. On sam nazwał się daleko skromniej — eksperymentatorem- -ogrodnikiem.

Burbenk urodził się w Chester w stanie Massachusetts, był czternastym z rzędu dzieckiem w robotniczej rodzinie. Po ukończeniu elementarnej szkoły wstąpił jako robotnik do fabryki. Tutaj po krótkim czasie, niezadowolony za­równo z zarobków, jak i z wyników swej pracy, wymyślił udoskonalenie maszyny, którą obsługiwał. Wynalazek ten zwrócił uwagę na młodego chłopca i zaczęto mu przepo­wiadać przyszłość na polu mechaniki. Ale zamiłowanie ciągnęło go w innym kierunku. Miłość do kwiatów, którą, według jego słów, odziedziczył po matce, oraz czytanie książek wielkiego przyrodnika angielskiego Darwina po­budziły go do hodowli nowych nieznanych gatunków roś­lin. Pierwszą próbę uczynił na kartoflach. Na kartoflu zauważył raz owoc szczególnie dorodny. Po kilku dniach owoc ten wskutek przypadku został strącony, po usilnych poszukiwaniach znalazł go na ziemi zgniecionym, lecz szczęśliwie nieuszkodzonym. Zebrawszy nasiona, zasiał każde z nich oddzielnie, troskliwie pielęgnował roślinki, które się z tych nasion rozwinęły, i ku wielkiej swej radości napotkał wśród nich jedną zupełnie wyjątkową pod względem ilości bulw i wyborowego ich gatunku.

Zaczął te bulwy oddzielnie hodować i wytworzył nową odmianę kartofla, którą od jego nazwiska nazwano „burbenkowską”.

Podług danych Departamentu Rolnictwa Stanów Zjed­noczonych do 1906 r. kartofli tych wyhodowano tam na sumę 17 milionów dolarów, z czego na korzyść Burbenka przypadło zaledwie 150 dolarów. Jest to szczegół bardzo charakterystyczny dla działalności, którą obrał sobie Burbenk i która w dalszym swym rozwoju przynosi korzyści milionom ludzi, nie wzbogacając bynajmniej materialnie swego twórcy.

A jednak te skromne 150 dolarów zaważyły na losie Burbenka. Kupił sobie za nie bilet do Kalifornii, którą uważał za najlepszy teren dla swoich doświadczeń, i osied­lił się tam. Doznał on jednak na razie mnóstwa niepowo­dzeń, przechodził okresy tak ciężkiej nędzy, że sypiał w kurniku i uniknął śmierci w czasie choroby tylko dzięki opiece pewnej staruszki, która dzieliła się z nim kubkiem mleka. W końcu jednak udało mu się zebrać trochę grosza i kupić sobie kawałek błotnistej ziemi pod miastem Santa Rosa. Wydrenował ją i urządził na niej, niezbędne przy tamtejszych warunkach klimatycznych, nawodnienie. Na tym małym skrawku ziemi zaczął robić pierwsze swe do­świadczenia, które uczyniły go sławnym, a kiedy warunki jego się poprawiły, dokupił jeszcze ziemię w pobliżu są­siedniego miasta Sewastopolu przy rzece Rosyjskiej.

Cały grunt tego, wzbogaconego własną pracą, robot­nika nie przewyższał małej posiadłości chłopskiej, nato­miast dzięki rozumowi i pomysłom swego właściciela stał się ten maleńki skrawek ziemi pod względem urodzajno­ści najbogatszym na całej kuli ziemskiej.

Co nowego czynił właściwie Burbenk i na czym pole­gała jego działalność? Oto hodował on nowe gatunki uprawnych roślin, zmieniając według swej woli własność rośliny, kształt jej, wzrost, kolor, smak, zapach, a przede wszystkim powiększając jej urodzajność. Niby istny cza­rodziej zatracał on jedne cechy rośliny, stwarzał zaś inne według potrzeby i poddawał je wszystkie bez wyjątku swej woli i swej sztuce.

Aby poznać tę przedziwną działalność, udajmy się na przechadzkę po kwiatowych, owocowych i warzywnych ogrodach, po łąkach i gajach Santa Rosy i Sewastopolu. Ogromnie pomocnym był Burbenkowi przy jego doświad­czeniach i pracy niezwykły rozwój trzech zmysłów: wzro­ku, powonienia i smaku. Przeprowadzając swój dobór, przechodził wzdłuż grządek hodowanych roślin i chwytał okiem niedostrzegalne dla kogo innego odcienia barw albo- domieszki zapachu na pozór zupełnie bezwonnej rośliny. To samo było ze smakiem, na przykład zwrócił uwagę na okaz pigwy, który na pozór nie różnił się niczym od in­nych; odosobnił go i nasiona hodował oddzielnie i troskli­wie, dopóki nie wytworzył gatunku pigwy o mocnym aromacie ananasu.

Jeszcze świetniejsze rezultaty otrzymywał przez krzy­żowania.

Na tej drodze udawało się stwarzać zupełnie nowe roś­liny, łączące cechy obojga rodziców albo całego szeregu przodków. Wreszcie Burbenk wpadł na pomysł, który skracał tak znacznie czas rozwoju rośliny, że w dziesiątki lat osiągnął rezultaty, na które przed nim trzeba było- czekać stulecia. Udało mu się to szczególnie w zastosowa­niu do drzew owocowych.

Przede wszystkim zajął się śliwą, która zarówno dla świeżych owoców, jak i dla wyrobu śliwowicy, odgrywa- wielką rolę w wywozie Kalifornii. Wytworzył około sześć­dziesięciu nowych gatunków, wyróżniających się niezwyk­łą obfitością owoców oraz ich wielkością. Następnie zaczął je udoskonalać. Sprowadzał ze wszystkich stron świata gatunki, odznaczające się jakimiś wyjątkowymi cechami,, na przykład z Francji sprowadził gatunek śliwy, niezdat­nej do jedzenia, ale odznaczającej się niezwykle małą pest­ką. Gdy młode drzewko zakwitło, poddał je opyleniu pyłem najlepszych i najsłodszych z wyhodowanych przez siebie gatunków. Skrzyżowanie to wydało oczekiwane rezultaty: śliwa z jednej strony odziedziczyła smak i wielkość owo­cu, z drugiej — brak pestki, tak że nasienie mieściło się- w miąższu.

Jeszcze niezwyklejszy rezultat osiągnął Burbenk ze skrzyżowania śliwy z morelą. Otrzymał nową roślinę, któ­rą nazwał „plumcot” (od angielskiego plum — śliwa i abricot — morela). Smaczny ten owoc łączy zalety oboj­ga rodziców.

System Burbenka polegał między innymi na przeszcze­pianiu młodziutkich szczepionek różnych gatunków do ga­łęzi starych drzew owocowych; w ten sposób kwitły one i owocowały niezmiernie szybko. W jego sadzie na gałę­ziach jednego drzewa można ujrzeć setki najrozmaitszych owoców. To bliskie sąsiedztwo rozmaitych roślin na jed­nej i tej samej gałęzi ułatwiało niezmiernie proces ich wzajemnego opylania się.

Najważniejszy proces doboru wykonywa Burbenk sam dwa razy. Nasiona, kiełkujące w oddzielnych skrzynkach, wybiera starannie i przesadza na grządki; kiedy wyrastały na wysokość stopy, następował drugi dobór. W niespełna godzinę doświadczone oko Burbenka zdołało przejrzeć 5—10—20 tysięcy okazów i wybrać najbardziej doborowe; idący za nim pomocnik naznaczał wyróżnioną roślinę. W ten sposób prowadził on równolegle mnóstwo doświad­czeń, osobliwość jego systemu polega na olbrzymiej ilości roślin, poddawanych eksperymentowi, a małej liczbie osobników wyróżnionych. A jaki jest los roślin niewybra- nych? Taki sam, jak w przyrodzie: nielitościwe wytrze­bienie. Tego samego dnia zostają one ścięte, uprzątnięte i spalone. Z tego powodu spotykał Burbenka nieraz za­rzut rozrzutności i marnotrawstwa ogromnych bogactw. Ale Burbenk postępował jak uczony i artysta, ochrania­jący doskonałość swych tworów, oraz jak uczciwy hodow­ca, dostarczający nabywcy tylko najdoskonalszy towar.

Jedną z najważniejszych prac jego było zamienienie kolczastego kaktusa (opuncji) na pożyteczną pokarmową roślinę. Kolce zostały zatracone, a substancje pożywne przy odpowiedniej hodowli rośliny mogłyby wyżywić po­dwojoną liczbę ludności całego świata. Owoce tego kak­tusa, zbliżone smakiem do pomarańczy, dojrzewają tysią­cami na jednej roślinie, która w ten sposób może karmić przez rok całą rodzinę.

Długo pracował nad otrzymaniem włoskiego orzecha bez skorupy. Tutaj jego sztuczny dobór wszedł w drogę naturalnemu doborowi, który wytworzył skorupę dla ochrony nasion przed ptakami. Gdy więc Burbenkowi udało się doprowadzić skorupę do stanu cienkiej skórki, orzechy stawały się łupem ptaków. Musiał więc pozosta­wić skorupie średnią postać, która ochraniając owoc przed ptakami, nie przeszkadza człowiekowi w jego spożyciu.

Mniej ważne ekonomicznie, ale niemniej ciekawe są jego doświadczenia z kwiatami. Nie ma takiej własności kwiatu, która by nie zmieniała się, nie zanikała lub nie występowała według woli tego ogrodnika-czarodzieja.

Wywołał na przykład zupełny przewrót w rodzinie lilii; na całym świecie nie ma podobno tylu gatunków lilii co w jego sewastopolskim ogrodzie — jest ich tam około pół miliona.

Zamienił on niepachnące rośliny w pachnące, stworzył na przykład pachnącą georginię, a piękny, lecz posiada­jący niemiłą błotnistą woń nenufar obdarzył uroczym zapachem magnolii. Dotknięciem swej różdżki czarodziej­skiej zmienia wzrost roślin: maleńkie amarylisy doprowa­dza do wysokości pół stopy. Stwarza nowe, nigdy nie znane barwy, na przykład niebieskie maki.

Słynne są jego udoskonalenia gatunków kartofli, po­midorów i kukurydzy.

Zajmował się oprócz owoców i kwiatów i liśćmi, zmie­niając dowolnie ich kształt. Stworzył nową roślinę meksy­kańską o aksamitnych liściach, która o wiele piękniej i trwalej zastępuje na gazonach trawę, a wymaga znacznie mniej wilgoci.

Ale najosobliwsze, graniczące istotnie z cudem, są jego doświadczenia w dziedzinie drzew. Wytworzył odmianę drzew kasztanowych, które już w pierwszym roku, w osiem miesięcy po kiełkowaniu nasienia, dosięgając wzrostem do kolan, dają wspaniałe dojrzałe owoce, które można zrywać.

Przez krzyżowanie amerykańskich i europejskich orze­chów wyhodował w ciągu piętnastu lat gatunek orzecha włoskiego wysokości dwupiętrowego domu (taką wysokość drzewo osiąga tylko po stu latach). Okazuje się, że nawet tak ogólna zasada, jak związek między wzrostem a doj­ rzałością zmienia się wskutek czarów kalifornijskiego cudotwórcy.

Te zdumiewające na pozór czary okazują się rezultatem nauk wielkiego przyrodnika Darwina, wprowadzonych w życie przez czterdziestoletnią pracę zwykłego robotnika,, dążącego do tworzenia dobra ludzkości.