Z kolegą Wacławem Jezierskim chodziłam przez wiele lat w pracy pedagogicznej ramię przy ramieniu — słusznie więc, abym dziś mówiła o nim. Łączyły nas wszystkie kontrasty naszej psychiki i wszystkie podobieństwa naszych ukocham Poznałam kolegę Jezierskiego (naówczas nauczyciela w Szkole Kupców) u Wacława Nałkowskiego. I odtąd obok wspólnego zainteresowania geografią — łączył nas kult dla wielkiego nauczyciela polskich nauczycieli geografii. Dziś myślę, że kochaliśmy w Nałkowskim zupełnie inne elementy (wtedy nie orientowałam się w tym). Ja kochałam bojowość, ideę, w imię której walczył Nałkowski. Jezierski kochał wielką wiedzę uczonego i szlachetność, która wbrew wszelkim realnym a poziomym interesom kazała Nałkowskiemu przeciwstawiać się władnym i potężnym.
Tak czy inaczej — kochaliśmy Nałkowskiego i to nas najpierw zbliżyło.
W 1905 roku życie nauczycielskie, praca nauczycielska nabrała wielkiego rozmachu. Szliśmy „urzeczywistniać”, wcielać w szkołę ideologię pedagogiczną, społeczną i polityczną. Światopogląd ideowy podzielił drogi nauczycielstwa na dwa szlaki: stowarzyszeniowców i związkowców.
Kolega Jezierski bez wahania i zastrzeżeń stanął w szeregach związkowców, biorąc gorący udział zarówno w organizowaniu tych szeregów, w realnych pracach młodej instytucji, jak i w formowaniu ideowego programu nowej polskiej szkoły. W myśl programu demokracji wyznawał i propagował hasła: bezpłatność szkoły na wszystkich jej stopniach, równouprawnienie wobec szkoły wszystkich dzieci obywateli bez względu na różnice płci i wyznania, narodowości, pochodzenia klasowego, świeckość szkoły i jej odłączenie od kościoła, duch narodowy szkoły, poszanowanie przez nauczyciela duszy i godności ucznia, itd.
Większość nas, związkowców, pchał na lewo już to wyznawany program polityczny, już to temperament rewolucyjny. Kolegę Wacława z grupą naszą łączyło przede wszystkim gorące ukochanie prawdy i sprawiedliwości. Stawał wśród tych, o których wierzył, że do urzeczywistnienia tych haseł zdążali najbezwzględniej.
Tym się tłumaczy fakt, że ten łagodny, spokojny i pogodny człowiek przez długie lata — wybierając drogi — wybierał drogi radykałów społecznych, wyraźnie ku sprawiedliwości społecznej dążącym; wybierając towarzyszy wybierał zwykle tych, którzy służyli rewolucyjnym hasłom. Nie poprzestając nigdy na roli bezczynnego „sympatyka” — stawał z nimi razem do pracy. Wybierając pole pracy, obiekt kształcenia i wychowania, wybierał zwykle pracę dla pokrzywdzonych, słabych, najbardziej pomocy potrzebujących. To zapewne pociągało go do pracy w Uniwersytecie dla Wszystkich, w Towarzystwie Nauczania Analfabetów, w V Oddziale Kultury, wreszcie do pracy szkolnej wśród dziewcząt, do nauczania w niższych klasach (zmiana pracy w szkołach handlowych: Szkoła Kupców i Kursa pani Raczkowskiej — na nauczanie w szkole elementarnej pani Szałasowej), w szkołach żydowskich wśród młodzieży żydowskiej, w późniejszej pracy inspektorskiej ustosunkowanie się do kwestii mniejszości narodowych w szkołach.
Gdy Związek Nauczycielski rozpoczynał swe życie, swe wydawnictwa, kolega Jezierski — przyrodnik, jedyny spośród nas interesował się kwestią wychowania fizycznego. Pisał na ten temat. Pracował nad kwestią higienicznej odzieży dziewcząt szkolnych, sprawą ławek szkolnych, gimnastyką. Ta ostatnia sprawa interesowała go zresztą długie lata.
Wiele spraw, przez kolegów-związkowców poruszanych, budziło jego gorące i czynne zainteresowanie: łącznie z kolegą Janem Michalskim zwalczał klerykalizm w szkole, z koleżanką Perkowską brał w obronę los tak zwanych „dam klasowych”, wreszcie gdy na pierwszym wiecu związkowym, w pierwszym numerze „Nowych Torów” rozpoczęłam walkę o dopuszczenie do głosu w sprawach szkolnych i młodzieży szkolnej — kolega Jezierski jak najusilniej podtrzymywał w Związku i poza nim moje stanowisko obrony praw ucznia, wobec często ciążącego i samowolnego stosunku nauczyciela do wychowańców; był wytrwałym zwolennikiem propagowanej przeze mnie idei.
W gorących, najbardziej polemicznych momentach życia związkowego kolega Jezierski, zajmując stanowisko ideowe, wnosił w nasze życie pracę, pogodę, życzliwość i uśmiech.
Cieszył się wszystkim jak dziecko. Należał do wyjątkowych ludzi, którzy więcej radują się dobrem, niż gryzą złem. Zdaje mi się, że miał oczy i duszę, które łatwiej dojrzą i odczują dobro niż zło. Nieraz drobiazg w życiu osobistym, drobne zwycięstwo w życiu społecznym cieszyły go i rozpłomieniały, jak innych nie zdołały ucieszyć wielkie ewenementy i wielkie zdobycze. Dla dzieci w szkole miał zawsze uśmiech i żart. Opowiadał mi kiedyś, że aby uniknąć płynącego ze zniecierpliwienia i często w szkołach używanego wyzwiska „gapa” — stworzył sobie łaciński wyraz „gapeus”, który to wyraz nie mógł już być powiedziany z gniewem — musiał wyrazowi temu towarzyszyć żart. Kolega Jezierski często się śmiał niemiłym, trochę sztucznym śmiechem, bo mimo wszystkie pozory — wesołym nie był, ale uśmiech jego był szczery, przemiły, pogodny i dziecinny.
Nigdy nie słyszałam, aby mówił o kim z nienawiścią, a nawet nieżyczliwie, bo serdecznym uczuciem ludzkim obejmował najszersze kręgi — wszechświat ludzki.
Jego stosunek do spraw narodowościowych, rasowych, wyznaniowych, klasowych, nawet filozoficznych i pedagogicznych miał swe źródło nie w ideologii ściśle określonej, nie w dogmacie, nie w rozumowaniu, nie był d priori powzięty, ale płynął z serca, które nie pozwalało nikogo nienawidzić, poniżać, pogardzać, krzywdzić, kazało mu zawsze brać stronę pokrzywdzonego.