Gdy dnia 23 listopada stałam wśród olbrzymiego tłumu publiczności na podwórzu Zamku Warszawskiego wobec trumny Stefana Żeromskiego, gdy potem w długim pochodzie szłam za tą trumną, okrytą sztandarami narodowymi — myśl moja biegła w przeszłość, ku żywemu jeszcze Twórcy, nie tylko śladami Jego dzieł pisanych, i wspomnieniami goniłam życie Jego i wspomnienia własne z życiem tym związane.
Przebiegłam myślą wspomnienia te wszystkie po kolei.
Pierwsze poznanie Jego utworów, wielkie niezapomniane wrażenia tych dzieł na moją młodość. Każda nowa książka Żeromskiego witana była wtedy jako zdarzenie życiowe, gdyż książki te nie tylko się czytało, ale głęboko przeżywało zawartą w nich treść. Książki te odtwarzały duszę i nauczały społeczeństwo młodzieży ówczesnej, walczącej o prawa do życia szerokiego i swobodnego. Książki te wzruszały nas i zagrzewały do walki. O książkach tych opowiadał wam kto inny, ja opowiem tylko osobiste zupełnie wspomnienia.
Napisał Żeromski przepiękną książkę o Ludziach bezdomnych, nie tych ludziach bezdomnych, co mieszkania znaleźć nie mogą — lecz tych, którzy domu nie zakładali, nie mieli rodziny, żony, dzieci, bo całą swą pracę, siły swoje, los i życie swoje oddali w służbę społeczeństwu, ludzkości, dla szczęścia, dobra innych życie w ofierze nieśli. Ludzie, którzy za pracę swoją, niedozwoloną przez rząd rosyjski, narażeni byli w każdej chwili na więzienie długoletnie, zesłanie w głąb Rosji itp„ mówili sobie: „Nie mogę myśleć o szczęściu własnym, gdy w ojczyźnie szczęścia nie ma. Nie mogę się żenić, nie mogę mieć dzieci, bo nie wiem, gdzie mnie jutro wiatr moich obowiązków poniesie. Nie mogę niczyjego losu wiązać z moim niepewnym losem.” Książkę tę młodzież ówczesna czytała z zapartym oddechem, zwłaszcza ta młodzież, co życie i siły swojej pracy dla innych oddała.
W książce tej ja znalazłam jeszcze coś wyłącznie dla siebie. Jest w niej opis szkoły, nauczycielek, które gorącą pracę niosły młodzieży w ofierze. To nie szkoła wymyślona przez autora — to opis mojej szkoły, szkoły, w której się uczyłam, w której się wychowałam. Jest tam obraz przełożonej, maleńkiej, pełnej słodyczy i dobroci staruszki, to obraz ukochanej przeze mnie przełożonej Jadwigi Papi (Teresy-Jadwigi)
„Któż może być poczytywany za wzór nie tylko człowieka, ale za wzór ucznia Chrystusowego, jeśli nie ona, ta matka-anna, jedna z posłańców Bożych, co na wzór Jego «trzciny chwiejącej się nie złamie».”
Jest tam wspomnienie mego wieloletniego nauczyciela M. Bohusza (J. K. Potockiego). Gdy książka o Ludziach bezdomnych była napisana, byłam już dawno dorosła, byłam nauczycielką, ale jak dziecko cieszyłam się, byłam dumna i szczęśliwa, że nasza szkoła, moja szkoła, w tej przepięknej książce umieszczona została na zawsze.
Pierwsze też moje dłuższe osobiste rozmowy z Żeromskim dotyczyły wspomnień moich szkolnych o Bohuszu. M. Bohusz uczył nas matematyki, ale rozmawiał przy tym z nami o tylu różnych sprawach, tyle myśli budził w naszych duszach, wierząc, iż „myśl pewnie kiedyś skrzydła rozwinie, iskra w popiołach pewnie nie zginie, lecz w ja sny płomień zmieni się pomału”. I takim budzicielem myśli jest Bohusz w książce Żeromskiego.
Inne moje osobiste wspomnienie związane ze Stefanem Żeromskim — to wspomnienie tajnego zebrania przed odsłonięciem pomnika Mickiewicza. Władze rosyjskie, pozwoliwszy w stuletnią rocznicę urodzin poety (w 1898 roku) postawić w Warszawie jego pomnik, nie chciały jednak na uroczystość odsłonięcia tego pomnika dopuścić ludzi, bezimiennych tłumów, i wydawano tylko imienne bilety, bano się, że z ust ludu u stóp tego pomnika zabrzmieć może głos buntu przeciw niewoli. Żeromski, jak wielu innych, uważał, że Mickiewicz należy, należeć musi do najszerszych mas polskiego narodu, że jeśli te masy nie będą dopuszczone do uroczystości odsłonięcia pomnika, działacze ludowi muszą pójść z tymi tłumami, które biletów nie dostaną. Na kilka dni przed odsłonięciem pomnika (w grudniu 1898 roku) w mieszkaniu swoim przy bibliotece Zamoyskich (przy ul. Senatorskiej) urządził tajne zebranie (gdyby policja wyśledziła, i Żeromski, i inni uczestnicy zebrania byliby karani więzieniem lub zesłaniem). Na zebraniu tym znaczna część zebranych postanowiła przyłączyć się w dniu uroczystości do robotniczego pochodu, który wbrew zakazowi policji miał pójść i poszedł do stóp pomnika, aby złożyć hołd wieszczowi.
Kilka następnych lat spędziłam poza Warszawą, z Żeromskim się nie spotykałam, czytałam tylko jego książki (Popioły). Wróciłam do Warszawy w czasie rewolucji, w jesieni 1905 roku.
Były to dnie listopadowe. Robotnicy w całym państwie rosyjskim, więc i w Polsce pod zaborem rosyjskim, postanowili zmusić rząd carski do nadania obywatelom swobód politycznych, zmusić swoją siłą. W powszechnej zmowie przerwali całą pracę i w strajku trwali poty, dopóki rząd carski nie ustąpił i pewnych praw politycznych nie dał. Koleje, poczty, telegraf, fabryki — stały. Był to wielki strajk powszechny dla wywalczenia praw politycznych dla wszystkich. Strajk, któremu wszyscy w Polsce sprzyjali, pragnęli jego zwycięstwa, ale ofiarę największą ponosiła klasa robotnicza — strajkiem tym narażając się na głodowe dnie i tygodnie. Komitet obywatelski w Warszawie zbierał pieniądze i pomoc dla strajkujących. Przedstawiciele robotników rozdzielali i roznosili te zapomogi do mieszkań podług spisów, składanych przez różne grupy i stowarzyszenia robotnicze. W słotny dzień listopadowy wśród delegatów robotniczych zjawił się w biurze strajkowym Komitetu Obywatelskiego Stefan Żeromski — miał z jednym z robotników roznosić zapomogi w dzielnicy mokotowskiej. Mimo zakazu lekarza, mimo męczącego, su-chotniczego kaszlu, w zimny dzień jesienny listopada, przez błotne wówczas uliczki Mokotowa — chodził po ciemnych wilgotnych izbach robotniczych, po suterenach, poddaszach i przybudówkach podmiejskich. On, pracownik pióra, niósł zapomogę strajkową walczącym o swobodę pracowników młota i kielni. O zdrowie swoje nie pytał. Może gdzie w dzielnicy mokotowskiej żyje jeszcze i pamięta tę wędrówkę robotnik, pod którego opiekę oddałam wówczas, pełna niepokoju, nie dbającego o siebie wielkiego pisarza.