Straszne dnie

Gabriel Narutowicz

I teraz przegłosowani nie chcieli ustąpić, chcieli nowo wybranego prezydenta, jego wybór obalić wbrew prawu. Głoszono, że wybór jego nie jest ważny, bo wybrali go „wrogowie ojczyzny”, bo jest on wybrany wbrew woli narodu polskiego przez „mniejszości narodowe”.

Cóż to są te mniejszości narodowe?

Państwo polskie powstało na dużej przestrzeni ziem zamieszkałych nie tylko przez Polaków, ale i przez inne narodowości: Rusinów, Litwinów, Białorusinów, Niemców, nadto na całej przestrzeni państwa polskiego zamieszkuje około 2 i pół miliona Żydów. Tak że w państwie polskim jest przeszło 26 milionów ludności, wśród której przeszło 8 milionów, to jest trzecia część, mówi językiem niepol­skim, nie jest pochodzenia polskiego.

W dawnym państwie polskim ludność była też różnych narodowości. Nie drogą podboju, lecz za dobrowolną umo­wą, nastąpiło złączenie Polski z Litwą i Rusią. Z dumą dziś wspominamy hasło polskie: „Wolni z wolnymi, równi z równymi.”

Lecz sto pięćdziesiąt lat niewoli pozostawiło na nas okropne ślady. Żyliśmy w niewoli, pozbawieni praw, prze­śladowani narodowo przez Niemców i Rosjan, uważani jakby za obywateli gorszego gatunku, pozbawieni całego szeregu praw obywatelskich. (W zaborze rosyjskim nie dopuszczani do urzędów, pozbawieni praw języka narodo­wego, narodowej szkoły itp. W zaborze pruskim ograni­czeni jeszcze bardziej, usuwani nawet z ziemi ojczystej.) Pokolenia całe wyrastały prześladowane, poniewierane w najdroższych człowiekowi uczuciach — wyrosły nie tylko w miłości do swego kraju, lecz i silnej nienawiści do prześladowców.

I ta nienawiść dziś się odbija.

Gdy w całym cywilizowanym świecie obywatele pań­stwa mają równe prawa, nam się często wydaje, że czło­wiek mówiący innym językiem w państwie polskim nie jest równym obywatelem; chcemy, żeby dowiódł swej życzliwości dla państwa, wyrzekając się języka ojczyste­go — tak jak dawniej Niemcy i Rosjanie żądali tego od nas. Jesteśmy w stosunku do innych narodowości, wcho­dzących w skład państwa polskiego, często niesprawiedli­wi, nawet krzywdzący. Tak o nas już mówią i myślą w szerokim świecie, to wstyd nam przynosi. Oburzaliś­my się ze wstydem, gdy w czasie pokoju wersalskiego żądano od nas zobowiązania poszanowania praw innych narodowości, zamieszkujących Polskę.

W konstytucji zapewniliśmy (§ 96), że „wszyscy oby­watele są równi wobec prawa. Urzędy publiczne są w rów­nej mierze dla wszystkich dostępne”.

W § 109: „Każdy obywatel ma prawo zachowania swej narodowości i pielęgnowania swej mowy i właściwości narodowych.”

Takie prawa obywatele polscy ustanowili dobrowolnie w swej konstytucji, zgodnie z prawami wszystkich cywi­lizowanych państw i przede wszystkim zgodnie z poję­ciami sprawiedliwości.

Tym prawom jednak często w życiu nie czynią zadość, łamią uchwaloną konstytucję, przeczą praw Niemcom, Żydom, Rusinom, Białorusinom i Litwinom.

Jeśli te narody stanowią trzecią część ludności w Polsce, to nie może nikogo ani oburzać, ani dziwić, że w sejmie mają one przedstawicieli, których liczba mogłaby wyno­sić nawet trzecią część posłów. Tymczasem wiemy, że wielu Polaków oburzało się, iż w sejmie jest około osiem­dziesięciu posłów „mniejszości narodowych”.

Gdy ci posłowie prawnie w sejmie zasiadają — to na­turalnie po to, aby w odpowiedniej chwili wypowiedzieć swoje zdanie, głosować. (Nawet, prześladując nas, Niemcy i Rosjanie przyznawali posłom polskim równe prawa przy głosowaniu.)

Jeśli przyznajemy wszystkim posłom prawo głosowa­nia, to głosy te mają równą wartość.

Przy wyborze pierwszego prezydenta posłowie tak zwanych mniejszości narodowych oddali swe głosy za kandydatem wystawionym przez chłopską partię „Wyzwo­lenie”. Wierzyli widać w jego sprawiedliwość dla wszyst­kich.

Czy taka wiara, takie zaufanie może komu ubliżać? Czy nie jest ona raczej najlepszym świadectwem spra­wiedliwości człowieka, skoro mają do niego zaufanie dalsi, nie tylko najbliżsi, ci, co tak często skarżyli się na niesprawiedliwość. Czyż nie radością i szczęściem powin­no być, że znalazł się człowiek, do którego zaufanie mieli i chłopi polscy (partie obie: „Piast” i „Wyzwolenie”), i ro­botnicy polscy, i że temu człowiekowi zaufały i tak zwane mniejszości narodowe. Czyż nie byłoby to szczęściem i za­pewnieniem spokoju wewnętrznego?

Lecz ludzie zawzięci w swej nienawiści narodowościo­wej zaufanie Rusinów, Białorusinów, Żydów i Niemców do Narutowicza uważać zaczęli mu za grzech i winę, za hańbę. Zapomnieli, że kandydatem zrobili Narutowicza chłopi, że głosowały za nim cztery liczne grupy czysto polskie, ogłoszono, że wybrany jest przez wrogów ojczy­zny, że wybór tego człowieka, szanowanego przez całą Europę, jest hańbą Polski.

Złe, pełne nienawiści słowa poszły szeroko, budząc co­raz to nowe fale nienawiści. Wybiegły na usta wyrazy nienawiści, zacisnęły pięści, padły groźby. Narutowicz był odważny. Nie uląkł się, wierzył, że potrafi zaślepionych gniewem uspokoić i przekonać, wierzył, że obowiązek każe mu wytrwać.

Ten człowiek, który zawsze dotąd spotykał nawet wśród obcych szacunek, obrzucony obelgami, błotem, wobec gróźb został spokojny, nie chciał straży wojskowej ani policyj­nej: „Ubliżałbym tą strażą rodakom, jakbym ich uważał za morderców. Ufam ludziom.” I w bezbronną pierś pierw­szego prezydenta Rzeczypospolitej Polski padł strzał. Skie­rowała go jedna ręka, ale rękę tę pchały do czynu tysiące słów lekkomyślnie w gniewie rzucanych, tysiące pięści rzucających kamienie.

Posiew nienawiści przyniósł owoc zabójstwa.

Tego zabójstwa tak strasznego. Nikt w Polsce go nie pragnął, nikt nie chce przyznać, że do niego pchał.

Nie wmawiajmy w nikogo, że chciał tej śmierci. Do­brze, że wszyscy widzą, czują jej potworność.

Kto winien — zostawmy to sądom. Kary i zemsty dla nikogo nie pragnijmy. Lecz szukajmy przyczyn nie­szczęścia, wyciągnijmy z nich naukę.

Początkiem nieszczęścia — samowolne nieposzanowanie prawa, więc uczmy się karności nie tylko wobec siły i nakazu, lecz wobec własnych ustanowionych praw.

Szanujmy prawa i przekonania innych.

Nienawiść zaślepia, doprowadza do niesprawiedliwości, krzywdy, pcha do zbrodni; walczmy z każdym przejawem gniewu i nienawiści, która kiełkuje w naszym sercu, aby nie wyrosła w grzech.

Ta ofiara życia, jaką w służbie ojczyzny, w obronie i uznaniu praw wszystkich obywateli złożył Narutowicz — niech nie będzie daremną.