Straszne dnie

Gabriel Narutowicz

Są w życiu narodu chwile wielkie, jasne, piękne, któ­rych wspomnienie dumą i radością przejmuje serca tych, co je przeżywali, co byli ich świadkami, a pamięć tych dni, tych faktów żyje wiele pokoleń, ciesząc je, otaczając blaskiem — wspomnienie ich to radość, chwała, przykład i nauka dla wielu pokoleń.

Z dumą i radością wspominają starzy, zaczynając swe opowiadania: „Pamiętam sam… Sam widziałem…” Szkoła dla upamiętnienia wam tych dni urządza święta, uroczy­stości. I my z radością mówimy wam o pięknych ludziach, pięknych czynach, dniach pełnych chwały; chcemy, aby­ście je znali, czuli ich piękno, piękno to kochali.

Ale niestety bywają w życiu narodu i chwile straszne, ciemne, w których serca ściskają się boleśnie, wstyd po­chyla czoła ku ziemi; chwile, których wspomnienie rzuca cień na długie pokolenia.

Takie dnie przeżywał naród polski w ostatnich tygo­dniach. Smutna ich pamięć żyć będzie w dziejach naszych długie lata jako ból, wstyd, ale i przestroga dla przy­szłości.

Z przykrością najwyższą mówić dziś musimy o tych dniach strasznych, bolesnych, zgrozą i wstydem przejmu­jących. Mówić o nich czujemy się w obowiązku, bo prze­żywaliśmy je wraz z całym narodem, musicie je rozu­mieć, bo są, pozostaną one straszną bolesną nauką dla przyszłości. Poznaliście, jak rośnie, dojrzewa i owoce wy­daje posiew nienawiści.

Słyszeliście najpierw lekkomyślnie, w gniewie rzucane fałszywe, kłamliwe słowa oskarżenia, które szybko zmie­niały się i rosły w słowa nienawiści. Widzieliście, jak na te słowa zaciskały się pięści, usta rzucały groźby, a po­tem ręce chwytały kamienie i zwracały je w piersi i gło­wy bratnie. Wielu z was widziało straszne walki uliczne, widziało znieważenie najczcigodniejszego starca, co życie całe najofiarniej służył ojczyźnie.

Wielu z was widziało krew, lejącą się na ulicach War­szawy. Widziało tłumy młodzieży polskiej, która publicz­nie naruszała prawo narodowe, pierwszą konstytucję od­rodzonej Polski; która chciała samowolnie decydować, kto ma prawo brać udział w naradach sejmowych; która po­słów wybranych przez robotników polskich do sejmu do­puścić nie chciała, porywała się na ich życie. Widzieliście te krwawe walki, w których zginął robotnik, dźwigający sztandar robotniczy, zginął z rąk młodzieży polskiej, która zaślepiona nienawiścią sądziła, że walczy dla dobra kraju. Widzieliście walki, zbudzone przez nienawiść, walki, któ­rych ostateczną ofiarą stał się pierwszy Prezy­dent Polski, powołany na to stanowisko według wszelkich ustaw i praw Rzeczy­pospolitej, wybrany większością głosów Zgromadzenia Narodowego.

Widzieliście i słyszeliście rzeczy straszne, bólem, wsty­dem i zgrozą przejmujące, które jak bolesna i straszna przestroga nigdy zapomniane być nie powinny.

Gabryel Narutowicz od chwili, gdy został wybrany pre­zydentem, stał się przedmiotem napaści, wymysłów, obelg, które szły coraz szerszą falą.

Dlaczego? Kim był Narutowicz?

Był to uczony inżynier, profesor jednego z najpierw- szych uniwersytetów w Europie (w Zurychu w Szwajca­rii), przynoszący zaszczyt narodowi polskiemu, otoczony czcią i szacunkiem wielkiej liczby uczniów, uznaniem ca­łego uczonego świata Europy — cieszący się zaufaniem rządu szwajcarskiego, który nieraz rad jego zasięgał.

W lecie 1920 roku, w ciężkich dla kraju chwilach woj­ny, rząd polski wezwał Narutowicza do pracy w kraju. Narutowicz ani chwili nie wahał się rzucić ukochaną pra­cę, ciche spokojne środowisko szwajcarskie, wśród które­go żył lat kilkadziesiąt — rzucił wszystko i na pierwsze wezwanie pospieszył służyć ojczyźnie.

W lecie 1920 roku został ministrem Robót Publicznych. Miał widocznie zaufanie rządu, bo na wiosnę 1922 roku został wysłany przez rząd polski na wielką naradę (kon­ferencję) międzynarodową w Genui jako przedstawiciel Polski. Od lata 1922 roku był ministrem Spraw Zagra­nicznych. Przez cały ten czas pracy w kraju nie ściągnął na siebie nigdy żadnych zarzutów, otaczano go zaufaniem i szacunkiem, jako człowieka mądrego i uczciwego.

Jak Narutowicz został prezydentem?

Narutowicz, przez długie lata życia w wolnej Szwajca­rii, przywykł do praw równości, tolerancji narodowej i re­ligijnej (Szwajcarzy są narodem mówiącym trzema języ­kami, troistego pochodzenia: częścią francuskiego, częścią niemieckiego, częścią włoskiego, wyznają religię: kato­licką, protestancką i kalwińską — wszyscy stanowią jeden naród, mają jednakowe prawa, żyją w zgodzie i szacunku wzajemnym). Stosunkiem swym do ludzi wzbudził widać Narutowicz zaufanie wśród posłów chłopskich (z grupy „Wyzwolenia”) i ogłosili go swoim kandydatem na stano­wisko prezydenta Rzeczypospolitej. W ostatnim głosowa­niu obie grupy chłopskie: „Piast”, „Wyzwolenie” grupy ro­botnicze socjalistyczne i narodowe, wreszcie posłowie „mniejszości narodowych” głosy swoje oddali Narutowi­czowi, głosowali za tym, aby Narutowicz został prezyden­tem. Po obliczeniu głosów okazało się, że miał on więk­szość głosów i został ogłoszony prezydentem.

Był to pierwszy prezydent Polski wybra­ny według wszelkich praw, które naród dla siebie ułożył.

Po wybraniu prezydenta.

Prezydent wybrany został większością głosów, nie jednomyślnością. Według prawa polskiego i każdego in­nego, mniejszość musi się wtedy pogodzić z wolą więk­szości.

Nikt nie wątpi, że pogodzenie się takie, poddanie się tej woli większości jest przykre, ale jest konieczne w każ­dym życiu zbiorowym, a cóż dopiero w życiu narodu, państwa.

O Polakach opowiadano zawsze, że są mało karni, że naruszają łatwo prawa innych, że nie umieją szanować praw, które sami ustanowili. Dzieje nasze znają smutne przykłady takiej samowoli. Znacie wszyscy fakt, gdy większość sejmowa dla ratowania Rzeczypospolitej usta­nowiła Konstytucję 3 Maja — przegłosowana mniejszość posłów uchwały tej nie uznała, a w zaślepieniu partyj­nym rozpoczęła walkę z tą konstytucją, doszła do tego, że wezwała pomocy wojsk carowej. Ten „fałszywy akord przeciw zgodzie tonów skonfederowanych”, ta Targowica stała się w Polsce na wieki całe hańbiącym wspomnieniem.