Stanisław Jachowicz – cz.1

Dzieciństwo Stanisława Jachowicza 2

Na grobie Stanisława Jachowicza wyryty jest napis: „Jego rodziną był kraj cały, jego dziećmi — wszystkie dzieci polskie.”

Był, chciał być ojcem dla wszystkich dzieci polskich, najgoręcej jednak kochając te, które były smutne, samotne i opuszczone; dla nich pracował, im oddał swe serce, myśli, życie całe.

Czyż mogą dzieci polskie nie znać tego swego nauczyciela, opiekuna, przyjaciela najlepszego?

Dzieciństwo Stanisława Jachowicza

Urodził się Stanisław Jachowicz w 1796 roku w Dzikowie w Galicji. Położenie Dzikowa jest bardzo piękne: nad Wisłą naprzeciw starego Sandomierza. I Dzików sam jest starożytną osadą, posiada ruiny zamku Tarnowskich, do których majątek ten należał. Nie w zamku, nie w pałacu urodził się Jachowicz; ojciec jego zarządzał gospodarstwem Dzikowa, mieszkał w skromnym, cichym dom- ku.

Oto jak Jachowicz ten domek opisuje:

Stoi tam domek nad Wisły potokiem,
W cichym zakątku drzew go szczyty kryją,
A z okien przestrzeń niedojrzana okiem
I starożytne szczątki w oczy biją.
Tam wziąłem życie, tam dnie pierwiastkowe
Płynęły cicho tak, jak Wisła płynie,
Aż miło wspomnieć słodkie chwile owe
Samotnych zabaw w ojczystej dziedzinie.
Ojciec Stanisława Jachowicza był człowiekiem wykształconym, czytywał dużo książek, kochał bardzo poezję, a ulubionym jego poetą był Franciszek Karpiński, tak często opisujący piękno wsi polskiej.

Jachowicz, dobry i pracowity gospodarz, znajdował jednak zawsze chwilę wolną nie tylko na czytanie, lecz i na pisanie: pisał dziennik swój, ówczesnym obyczajem pisał go nie tylko po polsku, lecz, znając obce języki, posługiwał się często łaciną, francuskim, niemieckim. Czasami dłuższe ustępy rymował.

Rodzina Jachowiczów była bardzo czuła, kochająca się, lecz nieliczna. Stanisław był najmłodszy z rodzeństwa; cztery starsze siostry zmarły przed jego urodzeniem, a jedyny brat Józef był jedenaście lat starszy. Bracia przez całe życie kochali się bardzo, pan Józef opiekował się młodszym bratem, troszczył się o niego, czuwał nad nim, cieszył się jego pracą, powodzeniem, zasługami. Lecz w dzieciństwie właśnie bracia mało czasu z sobą spędzali, bo gdy Stanisław nie miał jeszcze dwóch lat — rodzice starszego syna wysłali do szkół do Rzeszowa.

Wielki to był wypadek dla rodziny całej; zaopatrzono chłopca w odzież, książki, żywność i odwieziono do miasta; puszczano niejako „w świat”, a choć tam w świecie miał pozostawać pod opieką „pana profesora”, ojciec dał mu spisane wskazówki, jak ma się zachować, jak żyć.

Ciekawe to dziś, po stu dwudziestu latach przeczytać, czego też ojcowie od dzieci szkolnych żądali. Zaleca tedy ojciec dwunastoletniemu Józiowi, by był pobożny, grzechu się strzegł, starszych szanował, nauczyciela słuchał, w złe znajomości się nie wdawał, o przyjaźń uczciwych, zacnych uczniów się starał. Polecał mu też, aby o rzeczach swych pamiętał, dbał o ich całość, cudzych rzeczy, choćby najmniejszych nie ruszał. „W szachry, na mienia- nie rzeczy, w gry żadne nie wchodził.” Żądał, aby syn do rodziców choćby co miesiąc pisywał, donosząc im o zdrowiu, o postępach, o „wszystkim, co ich kontentować może”, aby w listach „wyraził, czego by mu potrzeba było, byle bez wymysłów i kaprysów”. Wreszcie kończy te rady w ten sposób:
„Jeżeli postrzeżemy ochotę do nauk i profitowanie z tychże, bo o tym i od kogo innego będziemy mieli doniesienie, tedy nie żal nam będzie łożyć dla ciebie koszta na szkołę. Jeżeli zaś (czego Boże zachowaj) nie brałbyś się szczerze do nauk i z nich nie profitował, tedy wcześnie nam donieś, że chcesz być osłem, abyśmy o tobie zapomnieli, a pamiętali o Stasiu, bracie twoim młodszym, łożąc koszt na edukację jego, z którego pewniejszą mielibyśmy pociechę.

Te napomnienia ojcowskie często sobie przeczytaj i obierz, co ci się podoba: czy przez postępek chwalebny w naukach zasłużyć sobie na afekt i względy rodziców, czy też przez niechęć do nauk być podłym człowiekiem — i oddalonym od łaski serca i względów rodzicielskich i wszystkich! nawet nie mógłbyś się zwać synem naszym.”

Mają jednak nadzieję, że będzie pracował „dla swego dobra i uszczęśliwienia” a rodziców „k o ns o l a c j i”, życzą mu błogosławieństwa boskiego i udzielają ojcowskiego i macierzyńskiego.

Nie doczekał ojciec rezultatu nauki starszego syna. W 1799 roku umarł w chwili, gdy Stanisław miał zaledwie trzy lata. Odtąd cały ciężar wychowania chłopców spadł na matkę; ona właściwie wychowała przyszłego „wielkiego wychowawcę i opiekuna dzieci”.

Stanisław kochał i czcił ją bardzo, jak mówił, „jej cnota strzegła nas od przywar i kierowała na drogę cnoty i pracy”.

Położenie wdowy z dwojgiem dzieci ciężkim było, niemało kosztowało utrzymanie starszego syna w szkole poza domem i troskliwe czuwanie nad młodszym, który był wątły bardzo. Otoczony przez matkę serdeczną troskliwością, tkliwością prawie, mały Staś żył w Dzikowie bardzo samotnie, miał tylko jednego towarzysza, przyjaciela — Felicjana Kowalskiego.

Po śmierci ojca w domu było smutno, poważnie. Jako uczeń gimnazjalny tak Stanisław opisuje swoje dzieciństwo:
Nie takiem miewał jak inni zabawy,
od rówieśników żyłem oddalony,
rzadkom kwieciste odwiedzał murawy,
rzadziej mnie ganek przyjmował zielony.

Nigdym nie przypiął szabelki do boku,
nigdym nie siedział na konika grzbiecie,
nigdym nie zrobił tanecznego skoku,
jednak się dobrze nabawiłem przecie.

Jedynym urozmaiceniem w cichym życiu Dzikowa były odpusty. Znacie te wiejskie odpusty, te wielkie, tłumne zjazdy ludu? znacie uroczyste nabożeństwa odpustowe, złączone z nimi hałaśliwe jarmarki, wesołe zabawy? Odpusty te radowały małych przyjaciół, cieszyli się nimi, a potem w zabawach naśladowali obrzędy religijne, zabawy ludowe.