Katastrofa w Japonii

Katastrofa w Japonii

Lato tegoroczne w Japonii obfite było bardzo w trzę­sienia ziemi, powtarzały się one częściej niż zwykle, ale były przeważnie słabe i nie budziły żadnych obaw.

Dnia 1 września około godziny 12 w południe w okolicy Zatoki Tokijskiej nastąpił wstrząs, który siłą swą i gwał­townością nie ustępował najsilniejszym wstrząśnieniom, jakie zapisano w dziejach Japonii w 1498 roku i 1707.

Wstrząśnienie było nagłe, od pierwszego momentu nie­zwykle potężne. W Tokio podczas pierwszego trzęsienia. naliczono siedemset uderzeń. Po chwili trzęsienie powtó­rzyło się> nastąpiło drugie nie mniej silne, przez dwie go­dziny w krótkich odstępach czasu następowały nowe ude­rzenia; później były coraz rzadsze i coraz słabsze, ale zie­mia nie uspakajała się jeszcze w ciągu kilkunastu dni.

Pierwsze zaraz wstrząśnienia spowodowały straszny po­płoch i przerażenie.

Ludzie rzucili się natychmiast do ucieczki z domów, ale wobec silnego kołysania się ziemi nie tylko bieg, ale na­wet chód był prawie niemożliwy. Ziemia wstrząsała się, jakby starała się zrzucić ze swej powierzchni wszystkich i wszystko, co się na niej znajduje. Człowiek przywykł do poczucia opierania się nogami o twardą nieruchomą pod­stawę, nagle ta podstawa ucieka niejako spod nóg, grunt chwieje się jak łódka na wzburzonych falach; zdaje się, że pod cienką skorupą przewalają się bałwany potężne.

Dachy spadają z domów. Oswobodzone od ich ciśnienia ściany chwieją się i chylą, rozpadają się jak domki z kart. Wielkie murowane ściany padają z hukiem na ziemię. Drewniane domki rozsypują się na szczapki. Na miejscu budynku w kilka sekund leżą tylko gruzy lub równo roz­sypane deseczki.

Słupy telegraficzne i tramwaj owe runęły lub pochyliły się ku ziemi, druty ich plączą się między sobą. Ziemia roz­stępu] e się w wielu miejscach pod nogami, tworząc szero­kie i głębokie szczeliny.

Trzask, huk, brzęk.

Tumany kurzu i pyłu zasłaniają wszelki widok, nie po­zwalają oddychać.

Ludzie z twarzami szarymi lub wybladłymi, z szeroko rozwartymi oczyma, przerażeni zarówno tym, co przeży­wają w tej chwili, jak i myślą o tym, co przyjść jeszcze może: może przepaść otworzy się pod nogami, pochłonie człowieka, miasto całe; może ziemia pęknie, może buchną z otworu kłęby gazów podziemnych lub wytryśnie strumień płonącej lawy; może wznoszące się fale morskie zaleją miasto itp. Tragiczny jest człowiek bezradny, bezczynny, chwiejący się na nogach — bezsilny wobec potęgi niszczy­cielskiego tajemniczego, ukrytego żywiołu.

Zaledwie opadł cokolwiek pył walących się gmachów, nad ich zwaliskami unosić się zaczęły złowrogie ciemne kłęby dymów. Co ocalało od trzęsienia ziemi, zniszczył po­żar. O południowej godzinie w każdym domu i domku palił się ogień na kominie lub na „hibachi”, od niego zajmował się cienkie deseczki ścian. Silny wiatr niósł płomienie z szaloną szybkością.

Siłę ognia potęgował gaz, wydobywający się z popęka­nych rur gazowych. Pożar ogarniał olbrzymie przestrzeń O ratowaniu nie mogło być mowy; zbudowane gęsi o z drewnianych deseczek i papieru domki płonęły momen­talnie. Wobec popękanych rur wodociągowych — brak wo­dy uniemożliwiał gaszenie. Ludzie ratowali tylko życic swoje i rodziny. Ofiar w ludziach mnóstwo. W samy: Tokio liczą do trzystu tysięcy spalonych. W jednym miej­scu, na placu wojskowych składów, znaleziono 32 000 .ci \n zwęglonych, stłoczonych tam żołnierzy. W Jokohamie obczają, iż pięćdziesiąt tysięcy ludzi zginęło pod gruzami lub w ogniu.

Poza tym olbrzymie straty materialne.

W Tokio jest poszkodowanych milion siedemset tysięcy osób. Do dnia 20 października milion ludzi musiało opu­ścić stolicę, w której nie miało dachu nad głową ani pracy. Spłonęło 301 336 budynków, w tym domów mieszkalnych 293 537, świątyń 644, budynków publicznych 726, w ich liczbie uniwersytet, biblioteki, muzea dzieł sztuki japoń­skiej — strata nie do powetowania, szpitali 93, fabryk i warsztatów 6346. W ciągu dwóch dni (pożar) legło w gru­zy prawie stolicy, która liczyła do 3 milionów miesz­kańców.

Wielkie są też straty floty japońskiej: zrujnowana naj­większa twierdza morska Jokusaka z betonowo-żelaznymi olbrzymimi budowlami i z dokami okrętowymi. Jokohama, największy, najbardziej ruchliwy port japoński z półmi­lionową ludnością, przestała istnieć w ciągu kilku minut: 95°/o budynków leży w gruzach i zgliszczach.

Straty w Tokio wynoszą 8 miliardów jen (jena — 2 do­lary), w Jokohamie 2 miliardy, w całej zniszczonej okolicy 11,5 miliarda, to jest około 1/4 całego bogactwa narodowe­go Japonii.

Jest to klęska tak olbrzymia, jakiej nie zna, nie pamięta świat w całych swoich dziejach.

Trzęsienie ziemi dotknęło tylko skrawka ziemi, 10 000 km (Japonia ma 382 000 km kw.), lecz z bardzo gęstą lu­dnością: 7 000 000.

Wśród tej ludności najwięcej ucierpiała ludność uboga, robotnicze dzielnice, gdzie drewniane domki stały najgęś­ciej, gdzie często ojcowie rodzin byli nieobecni (przy pracy w warsztatach i fabrykach), nie było przeto żadnego ra­tunku; wreszcie w fabrykach, gdzie małymi wyjściami stłoczone gromady robotników wydostać się dość prędko nie mogły — tam znaleziono najwięcej zwłok spalonych lub zdruzgotanych. Pozostałe przy życiu tłumy robotnicze znajdują się bez dachu, sprzętów, pościeli, odzieży… bez pracy, to jest bez chleba.

Spokój, z jakim ludność japońska zachowywała się wobec nieszczęścia, zdumiewał Europejczyków. Jeździłam dwie doby wokoło zniszczonej stolicy (chciałam się dostać do Tokio, a zepsute kolejowe drogi, pozrywane mosty — uniemożliwiały dostęp do nieszczęsnego miasta), spędzi­łam nieskończenie długie dwie doby wśród tłumów japoń­skich w wagonach, na placach, gdzie obozowali „ucieki­nierzy”, na drogach podmiejskich i na ulicach miasta — nigdzie nie słyszałam płaczu, krzyków, jęków i narzekań, nigdzie nie widziałam zamętu. Nawet dzieci małe były ci­che i spokojne. Ład i porządek wszędzie. Na drogach prze­pełnionych tłumami, które uciekały ze zrujnowanego miasta lub spieszyły się do swoich siedzib, nie wiedząc, czy je zastaną — wśród tłoku jeden drugiemu ustępował z drogi jak zwykle. Nikt nikomu nie wymyślał, nikt niko­go nie pchał, nie potrącał. To samo było na kolejach przy olbrzymim natłoku (ludzie jechali i na dachach, na loko­motywach, na stopniach wagonów), to samo na ulicach zniszczonego miasta. Muszę wam też powiedzieć, że wszę­dzie widziałam szeregi doskonale zorganizowanej młodzie­ży szkolnej, pełniącej służbę pomocną (nosili oni oznaki „Y”, zdaje się angielskie Young — młody), wszędzie po­magali, objaśniali, karmili, poili „uciekinierów”, pracowali przy ratowaniu i odwalaniu gruzów.

Praca ratownicza i odbudowa szła bardzo szybko. Na­tychmiast zaczęto naprawiać elektryczne oświetlenie, wo­dociągi, koleje, telegrafy, wreszcie dokonywano najstrasz­niejszej pracy, wydobywania i palenia ciał (przy gorącym klimacie Japonii — zwłoki psuły się prędko).

Wobec zepsutych dróg żywność częściowo dostarczano do Tokio i Jokohamy aeroplanami.

Ofiarność społeczeństwa japońskiego w stosunku do nieszczęśliwych współbraci była wielka. Pomoc ta, lubo wydatna, nie mogła być dostateczna. Na wieść o nieszczę­ściu, jakie dotknęło Japonię, pospieszono zewsząd z pomo­cą. Stany Zjednoczone Ameryki Północnej, lubo ich sto­sunki z Japonią nie są najlepsze (współzawodnictwo o han­del na Oceanie Wielkim), pierwsze zaczęły dowozić żyw­ność i odzież. Chiny, które w ostatnich czasach przy wrogich stosunkach z Japonią ogłosiły bojkot towarów japońskich, teraz spiesznie dowożą ryż dla ofiar katastrofy. Wreszcie Rosja, która przed rokiem jeszcze walczyła z Japonią o brzegi azjatyckie (koło Władywostoku), która dotąd nie zawarła jeszcze urzędowej umowy pokojowej z Japo­nią, natychmiast zaczęła dowozić żywność z Syberii, a w całym kraju zbierać ofiary dla ratowania głodnych Japończyków.

Ogrom klęsk i nieszczęścia przytłumił wszystkie niechę­ci, nienawiści i względy polityczne. Widziano tylko nieszczęścia ludzkie.