Historia Mazur Pruskich – cz.3

Podzial-jezykowy-Prus

Miasto na razie wydało mi się zupełnie niemieckie, wokoło słyszałam tylko rozmowę niemiecką, na moje za­pytanie o mazurskie pismo, posłano mnie do „Masurische Zeitung”. Pierwsze słowa polskie usłyszałam z ust świnia- rza, pędzącego trzodę, który po polsku głośno pozdrowił pracujących murarzy. Zbliżyłam się do nich, polskie moje powitanie wywołało zdziwienie i uśmiech. Nie spytano mnie jak zwykle: „Skąd?” — lecz „czy mówię także po nie­miecku, bo bez niemieckiego źle człowiekowi, a z niemiec­kim to nikt nie zginie”. Nowi moi znajomi wskazali mi adres właścicielki sklepu z papierami, która „też” jest Pol­ką. Pani Kulmel, Kaszubka z Sopotu, wyszła za mąż za Niemca, ale po polsku nie zapomniała, chętnie, choć bardzo łamaną polszczyzną udzieliła mi wskazówek i objaśnień.

Najmując konie w małej uliczce na skraju miasta, spot­kałam „byłą” ludność mazurską. Gdy, czekając na ekwi- paż, zaczęłam rozmawiać po polsku, zbiegła się cała gro­madka ludzi oglądać takie dziwo: „polską damę”. Starzy rozmawiali ze mną bardzo chętnie, zdawało mi się, że uśmiechają się do polskiej mowy, jak do wspomnień — młodsi przeważnie języka nie znali, z dzieci ani jedno nie rozumiało polszczyzny. Ofiarowane przeze mnie książeczki polskie przyjęte były przez starszych z radością, wybiera­no jednak przede wszystkim poezje — „piosnki”. Pieśń polska zdaje się tu być żywą jeszcze.

Gdy zajechał powozik (właściciel jego, zamożny gbur, z którego matką po polsku rozmawiałam, nie rozumiał ani słowa polskiego), zaproponowałam dzieciom, aby kilkoro pojechało ze mną do lasu. Uciekły spłoszone taką propo­zycją. Znalazło się dwóch śmiałków, osiemnasto- i dwuna­stoletni chłopcy, którzy puścili się na tak niebezpieczną wyprawę. Starszy mówił po mazursku (matka miała skle­pik niedaleko kanału, gdzie Mazurzy stanowią klientelę; sama też była Mazurką, język ten był przeto w domu w użyciu); młodszy, nie rozumiejąc rozmowy, uśmiechał się milcząco, wreszcie uciekł. Młody mój towarzysz naro­dowo był zupełnie obojętny (niestety spotykałam się z tą obojętnością najczęściej), opowiadał mi o germanizacji szkolnej spokojnie, obojętnie, bez śladu żalu; szkołę wy­łącznie niemiecką uważał za rzecz zupełnie naturalną, z kultury niemieckiej zdawał się być dumny.

Chodząc wzdłuż kanału i jeziora, spotykałam wszędzie mazurską gwarę: robotnicy miejscy, rybacy, wyrobnicy, ładujący i wyładowujący towar w przystaniach, wszystko mówiło zepsutą polszczyzną ze śpiewnym akcentem; z go­spody koło mostu dochodziły mnie śpiewy mazurskie.

Ludność w okolicach Lecu w pierwszej połowie XIX w. była jeszcze przeważnie polską (1825 rok — 86%); akcja germanizacyjna radcy szkolnego Rettiga osiągnęła szybkie rezultaty. W 1867 roku Polacy w okręgu leckim stanowili już 62%, dziś nie przenoszą 25%.

Okolica Lecu przeważnie górzysta (Mazurska Szwajca­ria), z mnóstwem jezior (1/6 powiatu zajmują jeziora).

Gdy słońce miało się ku zachodowi, maleńką łódeczką wypływam z kanału na jezioro, mijam zamek, całe szeregi łodzi rybackich, powracających z połowu i dobijających właśnie do brzegu, zakład pływacki, brzmiący tysiącem śmiechów dziecinnych (była to godzina kąpielowa młodzie­ży szkolnej). Płynę brzegiem południowo-zachodnim; obok całe szeregi rozpiętych nad wodą niby baldachimy czar­nych sieci rybackich (sieci jezior mazurskich wszystkie są czarne), wyglądają niby żałobna krepa, drżą i płaczą, a nad nimi krążą setki rybitw, zawodząc jękliwie. Przede mną wielkie jezioro. Południowy brzeg ginie w błękitnej dali; zachodni, wzgórzysty, zarysowuje się mocno ciemnymi la­sami na horyzoncie; na najwyższym wzgórzu widać rozpię­ty krzyż, wzniesiony przed kilku laty na cześć św. Bru­nona, męczennika, misjonarza, który zginął, krzewiąc chrześcijaństwo wśród Prusaków. (Mój wioślarz, młody Mazur, opowiadał mi o tym z pełnym ironii lekceważe­niem.) Na wschodzie wzgórze niższe, nagie, żółte, piaszczy­ste; nad zatoką północną szerokim półkolem rozciąga się Lec. Słońce wtapia się w mglistą, obłoczną bezpromienność — linie horyzontu zbliżają się, widnokrąg zmniejsza.

Z wycieczek w okolicę Lecu zrobiłam tylko jedną do lasu miejskiego (Stadtswald), leżącego na północ od miasta. Szosą, wysadzaną gęsto jarzębiną, która w tej chwili stała w purpurze swych korali, jadę 3,5 km wśród wzgórz i dolin tak pomieszanych, iż zda się, że nie ma tu ani kawałka ziemi równej. Po obu stronach drogi pola uprawne lub łąki torfowe. Rzucamy szosę i drogę polską, wznosząc się lekko ku górze, wjeżdżamy w las. Zaraz, u progu prawie, spotykamy Karpi Staw, którego ciche wody zamyka wokoło ściana leśna. Droga wije się wśród lasu po wzgórzach, przez parowy i kotliny, około trzech kondygnacji wód. Las przedstawia nadzwyczajną mieszani­nę drzew: dęby, graby, wiązy, jesiony, buki odbijają zie­lenią od ciemnych świerków — pięknych świerków dolin (nie wychudłe smreki); wśród nich czerwienią się w słoń­cu olbrzymie pnie sosen, gdzieniegdzie migają grupy bia­łych brzóz lub delikatne, majowo zielone gałęzie modrze­wi. Podszycie lasu też zielone; wśród koronkowych papro­ci, skrzypów, mchów mnóstwo kwiecia: olbrzymie jaskry, jastruny, dzwonki, krwawnice, wiesiołki, na żółtych gliniastych zboczach kępy malin; na wilgotnych polanach szumią turzyce, pachnie mięta, odurza zapach tawuły i wa­leriany. Droga wznosi się ciągle ku górze — stajemy na wzgórzu Wilhelma (Wilhelmshohe) wysokości 243 m nad poziom morza i 126 m nad poziom jeziora. Na jej szczycie wysoka wieża (Ansichtsturm), z której rozciąga się szeroki widok (według przewodnika obejmuje 3500 km kw. po­wierzchni). U stóp widać falujące wierzchołki drzew, dalej wokoło, wśród pól, łąk, lasów, połyskują zwiercia­dła wód, widać wioski i miasta z charakterystycznymi czerwonymi dachami. Krajobraz nadzwyczaj barwny, ja­skrawa zieleń przypomina mi świeżą zieleń angielskich parków i łąk. Nie mogę nie zaznaczyć, że w ciągu całej tej wycieczki (2 i 1/2 godz.) — nie spotkałam w lesie ani jednego człowieka; stąd cisza, uroczyste poczucie samotności. (Za­budowania kawiarniane ożywiają się tylko w niedzielę; praktyczny mieszczanin lecki o godzinie 5 po południu pracuje, nie ma czasu na spacery.


Zdjęcie pochodzi z portalu wikimedia.org. Autorem jest Ulamm. Zdjęcie zostało wykorzystane na podstawie licencji CC BY-SA 3.0.