Czystość języka zanika wraz z posuwaniem się ku północy. To skażenie i zanikanie z wolna języka polskiego wśród mazurskiej ludności — to wynik pracy germanizacyjnej.
Praca germanizatorska, rozpoczęta w początkach XIX stulecia, prowadzona była stale, systematycznie; germanizacja zrobiła w ciągu tych stu lat olbrzymie postępy, tym łatwiejsze, że lud nie posiadał poprzednio uświadomionego poczucia narodowego, podlegał od dawna kulturze obcej, od polskiej oderwany zupełnie, przy czym odrębność wyznaniowa oddzielała go od reszty ludności polskiej.
Najpoważniejszym orężem w ręku germanizatorów była szkoła. W 1801 roku prawo nakazywało nauczycielowi ludowemu w ziemi mazurskiej rozumieć język niemiecki, czytać i pisać po niemiecku. Od 1832 roku obowiązkowe było w szkołach 8 godzin lekcji niemieckiego, od 1834 roku językiem wykładowym został niemiecki. Wreszcie w 1837 roku reskrypt prezydenta prowincjonalnego ograniczył do minimum język polski w szkole ludowej, dozwalając na naukę polskiego czytania i pisania dopiero na stopniu najwyższym, oraz dozwalając, aby nauczanie religii na stopniu najniższym udzielane było w języku polskim. (Na niższym i średnim stopniu pozwolone było posługiwanie się językiem polskim, o ile tego dla zrozumienia wykładu potrzeba.) Język polski, ograniczony zatem do minimum, prawnie nie był jednak ze szkoły wyrugowany. Rozstrzygnęło na naszą niekorzyść życie. Według Hensela nie stosowano się do tego prawa…, bo nie było nauczycieli, znających język polski tak, aby mogli czytać i pisać po polsku. Toteż dziś wśród młodszego pokolenia nawet ci, którzy za swój język domowy uważają polski — w piśmie posługują się niemieckim. Młodzi chłopcy, których poznałam w okolicy Szczytna — skończywszy szkołę ludową, na podanej im książce polskiej przeczytać tytułu nie mogli. Mówili mi, iż uczyli się historii i geografii — o Warszawie jednak i Krakowie nie słyszeli nigdy; nad Wisłą znali tylko „Thorn”, o Polakach w przeszłości słyszeli tylko, ,,że król polski z Tatarami napadł na Mazury i spalił kilka miast”.
Drugim środkiem, jakim posługiwał się system germanizacyjny, był kościół. Duchowieństwo w Prusach całych wpływy polityczne na ludność — uważało za swój obowiązek. Pastorami na Mazurach byli albo Niemcy z urodzenia, albo Niemcy z wychowania — jeżeli nawet w kościele używali języka polskiego, to starali się wnieść ducha niemieckiego. Uczniowie szkół niemieckich w przeważnej liczbie przygotowują się do konfirmacji („wżegnania”) w języku niemieckim — w niewielu tylko gminach na żądanie rodziców dzieci słuchają polskich wykładów katechizmu.
W 1787 roku w Prusach Wschodnich było sto czterdzieści dwa zbory ewangelicko-polskie; w 1887 było ich sto czternaście, a i w tych procentowo żywioł polski zmniejszył się znacznie. Dziś nie ma zborów polskich zupełnie.
Przed laty kilkunastu w zborach niemieckich — zwykle raz na tydzień, a także w ważniejsze święta — odbywało się nabożeństwo polskie — ostatnio w czasie nabożeństwa polskiego kościół świecił pustkami. Pastor Hensel zaznacza, że „w Warpunie na polskim nabożeństwie bywa pięć osób, w Szwarcentynie bywa przeciętnie pięciu do dziesięciu Polaków; tylko gdy piękna pogoda i starzy przychodzą do kościoła — liczba Polaków biorących udział w nabożeństwie dochodzi trzydziestu do czterdziestu głów. Jedynie w okręgu niborskim, jańsborskim, szczycieńskim — wiele jest jeszcze żywiołu polskiego, zanik bowiem polskości idzie od północy. (Dobowo jest najbardziej na północ wysuniętym kościołem, w którym brzmią jeszcze czasem kazania polskie.)”
Hensel nie wątpił, że język polski z kościoła życie usunie zupełnie. Stan współczesny uważał za ostatnie chwile przejściowego okresu, gdy żyją jeszcze starzy, wychowani w szkole, która ich nie zdołała zniemczyć; wierzył, że za lat kilkanaście język polski będzie już zupełnie zbyteczny.
Jak szybko szła germanizacja, dowodzą cyfry: w 1883 roku było Mazurów 327 760 — w 1908 roku ogólna cyfra (razem z emigrantami w zachodnich prowincjach) wynosiła 250 000; w 1870 roku Niemcy stanowią na Mazurach 21%, obok 78% Mazurów, w 1895 roku Polacy stanowili już tylko 53%.
Młode pokolenie Mazurów otoczone było troskliwą opieką germanizatorów. Zebrania młodzieży w wieku pozaszkolnym, niemieckie stowarzyszenia dziewcząt i chłopaków — wszystko to dążyło do zniemczenia.
Hensel twierdził, że Mazurzy żegnali swój język bez żalu, że starzy chętnie patrzyli, jak młodzież rzuca język i obyczaje ojczyste, przyjmując niemieckie, widzą w tym bowiem wyższą kulturę.
W pewnym stopniu zrobiłam to samo spostrzeżenie.
Starsze kobiety, które o nauce szkolnej zapomniały, a słysząc na wsi tylko mazurską mowę, zapomniały niemczyzny, były tym zawstydzone; rozmawiając ze mną, z zażenowaniem zaznaczały, że „zapomniały po niemiecku”. Z dumą patrzyły, gdy dzieci niemczyzną się popisywały. Nieraz spostrzegłam wśród służby hotelowej zapieranie się mazurskiego pochodzenia. Robotnicy w tartaku rudczańskim mówili między sobą po mazursku, na moją polską mowę odpowiadali po niemiecku, udając, że języka polskiego nie rozumieją. Objaw to zresztą naturalny. Chłop mazurski łączył pojęcie „polskości” swojej z niższością kultury, warunków społecznych. Służąca w hotelu rudczańskim, Mazurka, zapierająca się początkowo swej narodowości, oświadczyła mi, że nie słyszała jeszcze, aby „państwo” mówili po polsku; nie mogła pojąć, że, mówiąc po niemiecku, używam języka polskiego. Książka polska wprawiła ją w podziw — nie widziała książki polskiej.
Ale widziałam i typy wręcz odmienne; ludzi, którym oczy uśmiechały się do polskiej mowy, polskiego pozdrowienia; spotkałam dwie kobiety, które z zawstydzeniem pewnym przyznawały, że ich dzieci mowy ojczystej nie rozumieją.
Do ziemi rodzinnej Mazur okazuje wielkie przywiązanie, kocha swoją ojczyznę, uważa ją za najpiękniejszą, a Mazurów za najlepszy lud, jaki Pan Bóg stworzył. Robotnicy mazurscy, gdy w fabrycznej Westfalii zdobędą jaki grosz, wracają do ziemi rodzinnej.