Na wystawie w instytucie głuchoniemych i ociemniałych

Niewidomy - RadioTripPictures (Flick)

W Instytucie Głuchoniemych i Ociemniałych urządzono w ostatnich dniach października wystawę szkolną.

Poszłam ją obejrzeć.

Na progu prawie, bo przy wejściu do wielkiej sali, stanowiącej przedsionek, zobaczyłam na wysokim postumencie gipsowe popiersie księdza Falkowskiego, twórcy zakładu dla głuchoniemych, pierwszego ich w Polsce nauczyciela; pomnik był owinięty zielonymi wieńcami, a na czerwonych wstęgach był napis, że jest ofiarą Warszawskiego Towarzystwa Głuchoniemych.

W ścianie sali świeżo wmurowana tablica marmurowa wyrażała słowa czci i wdzięczności dla księdza Falkowskiego od Łódzkiego Towarzystwa Głuchoniemych. Przy wejściu zatem do zakładu — pierwsza myśl zwiedzającego musi biec ku temu, który zakład stworzył, poświęcając mu wszystkie myśli i siły.

Pod oknem na ławce siedziało kilkoro młodzieży głuchoniemej. Rozmawiali szybko i żywo na migi. Podeszłam ku nim, a otwierając możliwie szeroko usta i wymawiając wolno wyrazy, zapytałam o wystawę.

Z radością przekonałam się, że mnie zrozumieli. Odpowiedzieli mi zarówno ruchem rąk, wskazującym drzwi prowadzące na wystawę, jak i głosem grubym, niemiłym może, lecz głosem mowy ludzkiej. „A więc tu głusi rozumieją mowę ludzką, niemi przemawiają” — z tą myślą oglądałam pierwszą salę wystawy. Były w niej zgromadzone przedmioty, odnoszące się do dziejów zakładu: portrety pierwszych pracowników tego zakładu: księdza Falkowskiego, dra Siestrzyńskiego, księdza Szczygielskiego (pierwszego opiekuna ociemniałych); były tam stare papiery urzędowe tego zakładu, pisma i książki, w których opisane było założenie Instytutu, jego dzieje, życie księdza Falkowskiego, książki i prace jego pomocników itd.
Po sali kręciło się wielu głuchoniemych, czułam, że radość im sprawiało, że ludzie poznają ten zakład przez nich ukochany, zakład, który im dał naukę mowy, pozwolił się porozumiewać z sobą i ze światem, dał możność pracy, życia pożytecznego.

Zwróciłam się do jednej z nauczycielek z prośbą, by zechciała mi pokazać i wytłumaczyć, jak w zakładzie uczą ociemniałych i głuchoniemych. Chętnie się zgodziła.

Do zakładu przyjmują dzieci od lat siedmiu. Kurs nauk trwa lat osiem.

Wiecie dobrze, że w ciemności, chcąc zrozumieć, gdzie jesteśmy, co się koło nas dzieje, nadsłuchujemy pilnie; słyszymy wtedy każdy szelest, głos najcichszy, jednocześnie wyciągamy ręce — dotykamy przedmiotów; dotykiem staramy się przedmiot odróżnić. U ociemniałych dotyk i słuch muszą zastępować wzrok. Słuch ich jest tak delikatny, że po głosie poznają ludzi dawno nie widzianych, po szeleście sukien, dźwięku kroków poznają osoby lepiej znane. Końcami palców, którymi dotykają przedmiotów, odróżniają drobniutkie, najdrobniejsze nierówności powierzchni, kształty.

Całe nauczanie ociemniałych opiera się na dotyku. Zakład posiada mnóstwo drobnych modeli przedmiotów — aby uczeń mógł poznać kształt przedmiotów, których z powodu wielkości w rzeczywistym stanie ręką dotknąć by nie mógł.

Ociemniali uczą się czytać, pisać, polskiego, arytmetyki, geografii, przyrody, historii; uczą się, nie tylko słuchając opowiadań, ale czytając i pisząc.

Widziałam na wystawie książki dla ociemniałych — książki, czytane końcami palcy. Książki te bowiem mają litery wypukłe i czytelnik odczytuje je, posuwając po nich palcem. Alfabet ich odmienny od naszego, nasze litery zbyt drobne, zbyt podobne do siebie (c i e), trudno byłoby dotykiem odczytać. Alfabet ich składa się z liter punktowych, z sześciu punktów różnie ułożonych.
Alfabet ten ułożony przez francuskiego nauczyciela ociemniałych, Braille’a, przed laty osiemdziesięciu kilku jest dziś powszechnie używany, bo okazał się łatwym do czytania, łatwym do pisania, a raczej wytłaczania książek. Książki dla ociemniałych piszą się na maszynie podobnej do naszych maszyn do pisania, lecz przy naciskaniu odpowiednich klawiszy poruszają się odpowiednie sztyfciki, robiąc wypukłe punkty. Na wystawie było kilka takich książek, przepisanych przez nauczycieli tego zakładu; był pamiętnik chłopca — Amicisa, nowele Prusa i inne. Książki takie zużywają się prędko, bo od przesuwania palcami litery zacierają się. W Niemczech, gdzie istnieje wiele szkół dla ociemniałych, gdzie wiele tysięcy ociemniałych umie czytać, książki dla nich tłoczą drukarze. We Francji są podobno kółka kobiet, które zajmują się przepisywaniem książek dla niewidomych, u nas praca ta spoczywa wyłącznie na barkach kilku nauczycielek zakładowych. Stąd ociemniali posiadają bardzo niewiele książek (Zresztą i biblioteka zwykłych książek, które nauczycielki czytać mogą ociemniałym, uboga jest: za czasów rosyjskich książek polskich nie kupowano, dziś nie ma na to funduszów.)

Uczniowie ociemniali uczą się poznawać świat przez dotyk, obok całego szeregu modeli i przedmiotów, jakie nauczyciele dają im do ręki, aby poznali je „dotykalnie”, jak wy poznajecie je „poglądowo”. Widziałam na wystawie tablice wypukłe do nauk przyrodniczych, na przykład tablicę przedstawiającą budowę ciała ludzkiego. Widziałam globus z wypukło oznaczonymi częściami świata, górami, rzekami itp., mapy wypukłe wszystkich części świata, wreszcie mapę Królestwa Polskiego, na której szereg nabitych gwoździków wskazywał granicę; rzędy gwoździków o innych główkach oznaczały rzeki, koleje; duże, okrągłe główki — miasta.
Pokazano mi przyrząd do nauki pisania: niby siatka blaszana o dużych kratkach; siatkę nakłada się na papier, a uczeń pisze litery każdą w oddzielnej kratce, przeciągając linie między kątami kratek.

Każdy taki przyrząd jest dowodem myśli, starań o to, aby ulżyć niedoli kalectwa, aby ułatwić, osłodzić życie tych nieszczęśliwych, zbliżyć ich do ludzi zdrowych; to dowód pomysłowości, rozumu ludzkiego, ale przede wszystkim dowód uczuć, jakie ci nauczyciele ociemniałych żywią dla swych wychowańców.

Obok nauk rozwijających umysł, ociemniali uczą się pracy. Korzystając z ich wydelikaconego słuchu największą liczbę ociemniałych kształcą w muzyce. Prawie wszyscy niewidomi uczą się śpiewu, gry na fortepianie lub skrzypcach. Muzyka dla wielu z nich jest nie tylko rozrywką, uprzyjemnieniem życia, lecz staje się środkiem utrzymania — cały szereg ociemniałych muzyką zarabia na życie (grajkowie ociemniali). Uczą się też niektórych rzemiosł: koszykarstwa, plecenia ze słomy, szczotkarstwa, dziewczęta — robót szydełkowych i na drutach. Wyroby te oglądałam na wystawie, były dokładne i ładne. Gdybym je oglądała w sklepie zwyczajnym, nie na wystawie, na myśl by mi nie przyszło, że są wykonane przez niewidomych tylko dzięki dotykowi.

Głuchoniemi nie mogą mówić z powodu głuchoty; chociaż ich usta, krtań, tchawica są takie same jak u ludzi zdrowych, chociaż mogą wydobywać z piersi głos — nie mówią, bo mowy ludzkiej nie słyszeli — nie mogą jej naśladować. Gdy człowiek mówi, nie tylko słyszymy jego głos, ale widzieć możemy poruszenie ust, jednak zwykle mało na to zwracamy uwagi.

Przyjrzyjcie się w lustrze ustom waszym, gdy wymawiacie „a”, „o” — wyraz „mama” i „tata”; połóżcie rękę na szyi przy wymawianiu tych głosek, tych wyrazów.
Można głuchoniemego nauczyć rozumieć mowę, której nie słyszy, nauczywszy go patrzeć na ruch ust; można go nauczyć mówić, ucząc go naśladować te ruchy warg, języka, podniebienia, zębów itp., jakie wykonujemy przy mowie. Dawniej uczono głuchoniemych mówić tylko na migi, to jest, wykonywać pewne ruchy, oznaczające pewne wyrazy. Nauka to łatwiejsza, prędsza — pokazuję uczniowi pewien przedmiot i wykonuję odpowiedni ruch tak długo, aż uczeń zaczyna go powtarzać dla nazwania tego przedmiotu, danej czynności, danej cechy.

Język migowy jest ubogi, nie posiada odmian. Widziałam na popisie u głuchoniemych młodego chłopca, mówiącego na migi wiersz, zaczynający się od słów Smutno mi, Boże — na migi powiedział on tylko: „Bóg ja smutno”. Na migi głuchoniemy porozumieć się może tylko z głuchoniemym lub niewielką liczbą ludzi, która ten język zna, pozostaje niemym i głuchym wobec wszystkich innych ludzi.

Toteż dziś uczą w Instytucie przede wszystkim rozumieć mowę ludzką z ruchu ust i wymawiać wyrazy głosem. Nauka to bardzo trudna, zaczynają ją zwykle od przyzwyczajenia dziecka do postrzegania i naśladowania różnych ruchów. Po czym uczą po ustach czytać wyrazy krótkie, oznaczające nazwy. Nauczyciel pokazuje przedmiot (lub model przedmiotu) i wymawia wyraźnie, powoli nazwę — lub wymawia krótkie „idź”, „chodź”, „siądź”, wykonując odpowiednie ruchy. Nauka mówienia zaczyna się od sylab, uczeń z nauczycielem zasiadają przed lustrem, aby uczeń widział usta swoje i nauczyciela, dotyka piersi swojej i nauczyciela; dla ułatwienia wymawiania niektórych dźwięków nauczyciel naciska odpowiednio palcem szyję ucznia, uderza pierś, porusza pałeczką lub palcem podniebienie. Na wystawie oglądałam cały szereg fotografii, przedstawiających lekcje u głuchoniemych. W czasie tych lekcji dzieci trzymają w ręku lusterka, śledzą ruchy ust własnych. Nauka taka wymowy i poznawanie mowy z ust trwa lat trzy i jest bardzo ciężką dla ucznia i dla nauczyciela. Ale jaka radość, jakie szczęście dla obu, gdy uczeń zaczyna mówić, rozumie, co do niego mówią, przestaje być obcy, samotny wśród ludzi — dzieli z nimi myśli. Odtąd nauka idzie szybciej.
Uczniowie uczą się różnych przedmiotów szkolnych — ale obok tego uczą się rzemiosł: ślusarstwa, stolarstwa, introligatorstwa, krawiectwa; dziewczęta — szycia, haftu i innych. Na wystawie można było oglądać prace wykonywane w pracowniach głuchoniemych: rysunki, rzeźby, wyroby cyzelowane w metalu, odzież, obuwie, meble, prace mechaników, elektrotechników i inne.

Z jakim zadowoleniem i dumą pokazywali te roboty publiczności i kolegom. Dumni i radośni, że podobnie do innych ludzi mogą i umieją pracować, pracują.

Nie widziałam prawie na wystawie głuchoniemych smutnych, wszyscy rozmawiali z sobą żywo, twarze mieli ożywione, pełne wzajemnej życzliwości. Sądzę, że tu w tym zakładzie, który potrafił ich życie ułatwić, umilić, wśród gromadki ludzi żyjących w podobnych warunkach czują się najlepiej.

Nauczycielka oprowadzająca mnie, w przejściach zaczepiana przez uczniów, witana była uśmiechami, pełnymi serdeczności — sama też uśmiechała się do wszystkich — nie uśmiechem litości, lecz uśmiechem matki, która z rzewną dumą patrzy na dziecko — ocalone jej troskliwością od nieszczęścia.

Patrząc na najpiękniejszą wystawę Instytutu, na wychowańców zakładu, myślą przebiegałam dzieje ludzkości. Przed wiekami, w dawnej Grecji, głuchonieme dzieci strącano ze skały w przepaść — dziś człowiek wytęża myśl, aby nieszczęście kalectwa złagodzić, dziś serce ludzkie kazało rozumowi ludzkiemu przywracać niemym mowę, głuchych uczyć słyszeć oczami, ciemnych — postrzegać palcami. Tak, bo miłość cuda sprawiać może.


Zdjęcie w artykule zostało wykorzystane na podstawie licencji Creative Commons. Autor zdjęcia: RadioTripPictures (Flickr)